niedziela, 23 września 2012

Zupa kurkowa



Czasami wystarczy kilka świeżych, kolorowych składników...

...i potrawa broni się sama :)



Składniki:
ok. 30 dag świeżych kurek*
1 średni por
2-3 ziemniaki
mała marchewka
mała pietruszka
1 ząbek czosnku
2 liscie laurowe, 6 kulek ziela angielskiego, sól, pieprz, domowa przyprawa grzybowa**
1 łyżka oleju
1 łyżeczka masła

garść posiekanej natki pietruszki i ok. 1 łyżeczki drobniutko posiekanego lubczyku
szklanka mleka
2 łyżki mascarpone


Sposób przygotowania:
Grzyby obrać i, jeśli to konieczne, umyć na sicie pod bieżącą wodą*** i zostawić, aby obeschły. Następnie większe grzyby pokroić, a mniejsze zostawić w całości.
Warzywa obrać, umyć i pokroić. Marchewkę i pietruszkę w krążki, ziemniaki i por w kostkę.
Na patelni rozgrzać olej, dodać pokrojony por i czosnek, i smażyć na niewielkim ogniu, aż troche zmiękną. Dodać grzyby i smażyć wszystko przez kilka minut, uwazając, żeby ich nie zrumienić. Na koniec oprószyć zawartość patelni mąką (ok. 1 łyżeczki), wymieszać, wlać pół szklanki wody, zagotowac i odstawić.
Do garnka wlać ok. 1.5 litra zimnej wody, dodać przyprawy, pokrojone warzywa i trochę soli. Gotować do chwili, aż warzywa zmiękną. Wtedy można zupę krótko zmiksować (dosłownie 2-3 razy nacisąć włącznik ręcznego malaksera; można też użyc tłuczka do ziemniaków) i dodać do garnka zawartość patelni. Dodać mleko wymieszane z mascarpone i zagotować. Zdjąć z ognia, dodać masło, posiekaną natkę, lubczyk, świeżo mielony pieprz, przyprawę grzybową i ewentualnie pół małego ząbka czosnku, przeciśniętego przez praskę (dla amatorów mocniejszych wrażeń).

Smacznego :)

* Poza sezonem grzyby moga być mrożone.
** O mojej domowej przyprawie grzybowej będzie jeden z kolejnych postów.
*** Nie jestem zwolenniczką mycia grzybów, ale jeśli są bardzo zapiaszczone, po prostu trzeba to zrobić.


Przepis dodaje do akcji:

sobota, 22 września 2012

Ogórki w podłużnych plastrach


Te ogorki, to byl eksperyment.
Chcialam zrobic cos, co jak najbardziej przypominaloby te ze sklepu (pewnej znanej firmy ;) ktore uwielbiam. Sprobowalam, kierujac sie wylacznie wlasnymi zmyslami.
Testowalismy je juz niecala dobe po zrobieniu. Prawdopodobnie jeszcze nie nabraly "mocy", ale juz nie moglam sie doczekac, zeby sprawdzic, czy chociaz troche przypominaja te sklepowe. Poczestowalam tez brata i znajomych. Wszystkim bardzo, smakowaly, mowili nawet, ze sa lepsze niz oryginal, wiec mozna mowic o sukcesie - nawet jesli moi bliscy probowali sie przymilać :D
Niestety, kiedy pławilam sie w samouwielbieniu, uswiadomilam sobie, ze zalewe zrobilam kompletnie "na oko"...
Przezyliscie kiedys cos takiego? Ja niestety wielokrotnie i pewnie jeszcze nie raz mi sie to zdarzy... (miedzy innymi dlatego zaczelam prowadzic bloga ;))
Zazwyczaj jestem bardziej "ogarnieta" i zapisuje dodawane skladniki - na czymkolwiek, zeby pozniej wlozyc te karteluszki do zeszytu lub segregatora z przepisami. Ale tym razem tego nie zrobilam, wiec lekko spanikowalam, ze znowu zrobilam cos dobrego, co poszybowalo w kosmos...
A'propos. Przypomniala mi sie historia, kiedy to spontanicznie stworzylam absolutnie genialny przepis na nie lubiana przez nas pange, ktora wogole nie smakowala pangą ;) Natychmiast podzielilam sie przepisem z kolezanka. Kolezanka rybke zrobila i przekazala mi, ze cala jej rodzina (ktora tez nie lubi pangi) nie mogla sie jej nachwalic.
Po kilku tygodniach kolezanka znow poprosila mnie o ten przepis. Zrobilam wielkie oczy i mowie:
- Nie zapisalas sobie???
Ona odpowiada:
- No nie...
A ja na to:
- Ja tez nie.
I tak pyszna rybka poszybowala w kosmos, gdzie dolaczyla do wielu moich - jednorazowych - produkcji :)
Tym razem jednak minelo mniej czasu i udalo mi sie przepis uratowac, chociaz nie uniknełam grzebania w koszu na smieci, w poszukiwaniu sloikow po musztardzie :) Coz, za gapowe sie placi - w tym wypadku łapskami "skalanymi" odpadkami ;)
To by bylo na tyle. Jesli macie ochote, sprobujcie, bo zdaje sie, ze ogóry juz sie koncza :)
Skladniki:
5 kg ogorkow

zalewa:
2 litry wody
2 szklanki octu
2.5 - 3 szklanki cukru
6 plaskich lyzek soli
6 lisci laurowych
ziele angielskie (ok. 12 kulek)
garstka ziaren pieprzu
1 lyzeczka ostrej papryki
troche kurkumy, dla koloru
1 sloik musztardy ziarnistej (u mnie Develey, sloiczek 230g) + czubata lyzka musztardy ziarnistej Kamis (ta jest o wiele ostrzejsza i bardziej kwasna) + 2 lyzeczki musztardy chrzanowej (tez Kamis)
4 bardzo czubate lyzki miodu (dalam lipowy)*

Sposob przygotowania:
Skladniki zalewy (oprocz musztardy i miodu) zagotowac, a nastepnie ustawic plomien na jak najmniejszy. Dodac musztarde i miod, wymieszac.
Ogorki umyc i pokroic wzdluz na cienkie plastry, razem ze skorka (najlepiej uzyc specjalnej tarki, tzw. mandoliny).
Plastry ogorkow ulozyc pionowo w sloikach i natychmiast zalac goraca zalewa.
Litrowe słoiki pasteryzować, wstawiajac do goracej wody, ok. 5 min. Mniejsze ok. 3 min.
Nastepnie dwrocic i przykryc kocem. Zostawic tak na co najmniej 2 godziny. Po tym czasie mozna odwrocic sloiki i wyniesc do spizarni.

Smacznego :)

Przepis dodaje do akcji:


 
 
* Nie mam pewnosci, czy wolno mi wymieniac nazwy firm, wiec jakby co, usune...

piątek, 21 września 2012

Przecier pomidorowy z całymi pomidorami

 
Przecier pomidorowy mozna robic na wiele sposobow. Podejrzewam, ze w kazdym domu robi sie go troche inaczej. Ja przewaznie robie tak, jak moja mama: gotuje pokrojone pomidory i przecieram pałką. Odparowywuje, zeby przecier byl gesciejszy, przelewam do sloiczkow, na wierzch wlewam lyzeczke oleju, zakrecam, ustawiam na kocyku, odwracam i szczelnie zakrywam kocem. Zostawiam do wystygniecia i gotowe.


Ostatnio jednak szukalam sposobu na ulatwienie sobie pracy, bo pomidorow mialam duzo, a czasu, jak to zwykle bywa, nie za wiele.  Dlatego cale pomidory zmiksowalam w blenderze. Nie przecieralam ich, poniewaz mnie pestki nie przeszkadzaja, nawet je lubie :) Moge przeciez, kiedy zachce mi sie "gładkiej" zupy lub sosu, przetrzec przez sitko 1-2 słoiczki przecieru, zamiast wszystko na raz. I zajmie to tylko chwilke. A kiedy przerabiam duzo pomidorow, mam wrazenie, ze krece ta pałką calymi godzinami ;)
Poniewaz lubie cale kawalki pomidorow w przecierze, troche zmienilam przepis mamy. Ten przecier przypomina puszkowane, krojone pomidory, tyle, ze sa w nim pestki.




Składniki:
10 kg pomidorow (uzylam roznych, z przewaga odmiany "bawole serca")
sol i cukier do smaku
duza garsc posiekanego lubczyku
olej

Sposob przygotowania:
Pomidory przebrac. Male, jedrniejsze (ich ilosc zalezy od nas), wlozyc do wrzatku na 2-3 min, nastepnie przelozyc do zimnej wody, obrac ze skorki i odłozyc.
Te wieksze przekroic ponownie powykrawac szypułki i partiami zblendowac.
Zblendowane pomidory zagotowac, zmniejszyc plomien i gotowac mieszajac od czasu do czasu, az przecier bedzie odpowiednio gesty (gestosc zalezy od nas, trzeba odparowac do takiej, jaka nam odpowiada, ja odparowuje do gestosci sosu). Pod koniec dodac przyprawy (nie dodawac oleju), posiekany lubczyk i cale, obrane pomidorki* Gotowac jeszcze ok. 5 min. W miedzyczasie przygotowac sloiki.
"Pyrkajacy" na malym gazie przecier nalewac do sloikow, do kazdego sloika wlac lyzeczke oleju, natychmiast zakrecac, odwracac i ustawiac na kocu**

Smacznego :)

* Niektore pomidory (zwlaszcza, jesli w celu obrania ze skorek, spedzily troche wiecej czasu we wrzatku, albo zbyt dlugo byly gotowane w przecierze) moga sie czesciowo porozpadac. Dlatego, jesli zalezy wam na calych pomidorach w przecierze, trzeba na nie uwazac ;)

** Na kocu rozkladam folie, na niej bawelniana sciereczke i dopiero odwrocone sloiczki, poniewaz moze sie zdarzyc, ze zanim sloik szczelnie sie zamknie, troche przecieru wycieknie.
Ustawiam na kocu w ten sposob, zeby dalo sie sloiki szczelnie otulic.
Zostawiam je tak, az ostygna. Wtedy sa gotowe do przeniesienia do spizarni.

czwartek, 13 września 2012

Faszerowane kwiaty dyni lub cukinii w cieście, czyli tempura po mojemu

sesja w zieleni ;)

Zawsze mi szkoda ścinac kwiaty dyni, czy cukinii, bo wiem, ze im więcej zetnę, tym mniej owocow zbiorę. Ale teraz nadszedl idealny moment na zbieranie kwiatow. Z tych, ktore teraz kwitna, owoce juz nie zdaza wyrosnac, wiec mozna je zrywac bez wyrzutow sumienia :) Dzisiaj wlasnie zerwalam kilka tych pieknych, intensywnie zoltych kwiatow.

Dynie wysiałam pozno, za pozno, zeby liczyc na zbiory, w zasadzie tylko po to, zeby jej pedy ciasno pokryly kawalek ziemi. Mialam nadzieje, ze ta ekspansywna roslina nie pozwoli wyrastac chwastom, a kiedy zakwitnie, kwiaty wykorzystam w kuchni. Reszta tez sie nie zmarnuje, bo wzbogaci kompost :)

Dzisiaj zrobilo sie troche chlodniej, wiec kwiaty nie byly calkiem rozchylone, przypominaly wielkie, zoltopomaranczowe tulipany. Wreszcie moglam powiedziec, ze to dobra pora na "żniwa" i zebrac troche  kwiatow, bez wyrzutow sumienia ;)

Dla mnie i moich chlopakow, smazone kwiaty dyni, to rarytas i prawdziwy przysmak, pewnie dlatego, ze nie jemy ich zbyt czesto :)


Na koniec mala ciekawostka. Nie wiem, czy wiecie, ze dynie (cukinie tez) maja kwiatostany meskie i zenskie. Do powstania owocu potrzebne sa obydwa rodzaje kwiatow i owady. Owoc zawiazuje sie na kwiatku zenskim. Jesli wiec wykorzystujecie kwiaty w kuchni, musicie pamietac, zeby zawsze zostawic na roslinie po kilka kwiatow z kazdego rodzaju, w przeciwnym razie mozecie zapomniec o zbiorach ;) Najlepiej zbierac wiecej meskich, poniewaz wystarczy ich kilka, zeby dynia (cukinia) wydala owoce. Scinajac kwiaty zenskie pozbawiamy sie owoców (gwoli wyjasnienia: nie pomylilam sie, zarowno dynia, jak i cukinia, to owoce).

Składniki:
kilka kwiatow dyni (lub cukinii)
dobrze odsaczony twarozek, wymieszany z sola i pieprzem
(gdybym miala, wzielabym kozi, ale zadowolilam sie domowym, tlustym, krowim twarozkiem)

ciasto:
bardzo zimna woda (ja wczesniej wstawiam butelke do zamrazarki, na ok. 20 min)
jajko
maka pszenna i ziemniaczana 1:1 (wersja bezglutenowa: mieszanka bezglutenowa uniwersalna i maka ziemniaczana 1:1)
szczypta soli

Sposób przygotowania:
Kwiaty na kilka minut zanuzyc w zimnej wodzie, w celu pozbycia sie ewentualnych lokatorów. Wyjac z wody, delikatnie strzasnac i ulozyc na papierowych recznikach. Dokladnie osuszyc, a nastepnie rozchylic platki i usunac ze srodka slupek, lub precik (w zaleznosci z jakim rodzajem kwiatu mamy do czynienia). Do kazdego kwiatka wlozyc wałeczek uformowany z twarogu, a nastepnie scisle otulic go platkami i na koncu lekko skrecic.

W rondlu lub glebokiej patelni rozgrzac olej do głębokiego smazenia. Mozna sprawdzic, czy jest dostatecznie goracy, delikatnie "wpuszczajac" do rondla krople ciasta. Jesli od razu wyplynie, mozna smazyc reszte.

W miedzyczasie przygotowac ciasto. Do miski wlac ok. 150 - 200 ml lodowatej wody i stopniowo dosypywac, wczesniej wymieszane, obydwa rodzaje maki. Dodac sol i jajko. Dokladnie, ale szybko wymieszac, aby zbytnio nie uwalniac glutenu i aby ciasto nie zrobilo sie kleste. Ciasto nie powinno byc zbyt geste, raczej lejace. Powinno tworzyc na kwiatach delikatna, chrupiaca skorupke (w przeciwienstwie do ciasta nalesnikowego). Dopuszczalne sa niewielkie grudki.

Kwiaty delikatnie zanurzac w ciescie, chwilke przytrzymywac nad miska, aby nadmiar ciasta splynal, a nastepnie ostroznie wkladac do goracego oleju i smazyc z obu stron, na chrupko.
To ciasto raczej sie nie zrumieni, a samo smazenie trwa krotko, wiec trzeba wyczuc moment, kiedy kwiaty sa gotowe.

Ukladamy je na chwile na papierowym reczniku i zjadamy najszybciej, jak to mozliwe - im mniej czasu uplynie miedzy smazeniem, a jedzeniem, tym beda smaczniejsze :)

Jesli zostanie wam troche ciasta, usmazcie w nim inne warzywa (bardzo dobre sa np. zielone pomidory, cukinia, bakłazan, pieczarki, krewetki itp.)


Smacznego :)

niedziela, 9 września 2012

Domowa przyprawa jarzynowo-grzybowa


Stali czytelnicy mojego bloga wiedza na pewno, ze nie uzywam gotowych przypraw typu "jarzynka", kostek bulionowych, bulionetek, i tym podobnych produktow, majacych na celu sztucznie wzmocnienie smaku i zapachu potraw.

Przyznam, ze ja rowniez, jak wiekszosc gotujacego społeczenstwa, kiedys namietnie ich uzywalam :/  I pamietam, jak trudno bylo z nich zrezygnowac... Prawdopodobnie dlatego, ze uzalezniaja rownie silnie, jak cukier, kawa, czy alkohol. Przynosza wiecej szkody niz pozytku, dlatego sie z nimi rozstalam i od kilku lat sama robie przyprawy.

W tym czasie zdazylam juz opracowac kilka fajnych receptur, ktorymi zamierzam sie z wami sukcesywnie dzielic, a to dlatego, ze chcialabym, zeby jak najwiecej osob przestalo szkodzic sobie i swoim rodzinom.
Wiem - łatwo jest odwinac gotowa kostke z papierka i wrzucic do potrawy, zeby po chwili smak i zapach byl 100% lepszy. I choc to złudna i szkodliwa "lepszość", to niektorym bardzo trudno z niej zrezygnowac. Sama od kilku lat probuje namowic wlasna Matke, zeby przestala uzywac kostek rosolowych i vegetopodobnych przypraw, jednak poki co, z kiepskim rezultatem. Kiedy odwiedzamy Rodzicow, w tym, co Mama ugotuje, nic sztucznego nie wyczuwam, ale kiedy rodzice sa sami... "szalej duszo, piekla nie ma" :/ Cos na zasadzie "pojawiam sie i znikam" ;) No, ale moze z czasem...? Zdaje sobie sprawe, ze lata przyzwyczajen robia swoje.

Dzisiaj na pierwszy ogien idzie domowa "jarzynka" o smaku grzybowym.
Wykorzystuje ja glownie do sosow, ale dobrze pasuje rowniez do niektorych zup, zwlaszcza grzybowej, ziemniaczanej, barszczu białego, czerwonego, ukrainskiego, do zurku, zupy jarzynowej - slowem tych, w ktorych grzybowy aromat nie przeszkadza.

W tej wersji wykorzystałam wlasnorecznie ususzone warzywa (susze je w suszarce do grzybow), ale mozna tez wykorzystac gotowe suszone warzywa, kupione w sklepie z tzw. zdrowa zywnoscia, lub polecaną przeze mnie wczesniej suszona włoszczyzne firmy Sys.

Składniki:
1 czesc mieszanych, suszonych warzyw (marchew, por, seler i pietruszka - korzen i nać, czosnek)

1 czesc suszonych grzybow (moze byc to, co zostaje na dnie, po wykorzystaniu ladniejszych grzybkow, oraz polamane kapelusze i nóżki)

troche grubej soli morskiej***
ok.1 lyzeczki ziaren pieprzu***
ok. 1 lyzeczki ziaren ziela angielskiego***

Sposób przygotowania:
Wszystkie skladniki zmielic. Ja mielilam w mlynku do kawy, poniewaz chcialam uzyskac przyprawe w proszku. Jednak mozna sprobowac zmielic w malakserze, wtedy "jarzynka" bedzie na pewno grubiej zmielona. Zdecydujcie sami, jaka wolicie.
 
*** Ilosc soli, pieprzu i ziela angielskiego zalezy od ilosci uzytych warzyw i grzybow. Ja na szklanke warzyw + szklanke grzybow dalam po lyzeczce pieprzu i ziela, i troche wiecej soli


Smacznego :)

sobota, 1 września 2012

Zupa Babci Zosi z soczewicy, z zacierkami



Do dan "z gotowców" podchodze bardzo sceptycznie. Jednak musze powiedziec, ze firma SyS naprawde mnie urzekla. Z ich produktami obiad mozna ugotowac naprawde szybko, co wprawdzie nie jest niczym nadzwyczajnym w dobie zup i sosow w proszku, czy gotowych dan ze sloika. Jednak produkty SyS, to cos zupelnie innego. Jak dla mnie sa dwa kluczowe slowa, ktore najlepiej charakteryzuja te produkty: szybko i zdrowo. Rzadkie polaczenie, bo zazwyczaj, jak danie jest "z papierka", to nie jest zbyt zdrowe... I trzeba wybrac: albo szybko, albo zdrowo. A kiedy gotujemy z SyS, nie trzeba wybierac :)


Jest jeszcze jedna rzecz, ktora mnie przekonuje. Te produkty moga byc gotowymi daniami, kiedy nam sie bardzo spieszy, ale tez (jesli mamy wiecej czasu) baza dla bardziej urozmaiconych dan. Wystarczy odrobina wyobrazni :)

Nie bez znaczenia jest tez cena. Opakowanie zupy kosztuje niecale 5 zł (dania gotowe niewiele wiecej).

Naprawde nie musze pisac peanow na czesc tej firmy. Wierzcie mi, ze gdyby to nie byly dobre produkty, nie zgodzilabym sie na ich testowanie. I na pewno napisalabym wam o tym.
Jednak po wyprobowaniu kilku rzeczy, cisna mi sie na usta same dobre słowa :)

Bardzo podoba mi sie rzetelny opis na produkcie, bardzo dokladnie wymieniony sklad, wartosci odzywcze, proponowany sposob podania. Opakowania sa naturalne, proste, czytelne i niezbyt kolorowe. Za to rowniez duzy plus.


Minusem jest to, ze zupa z soczewicy jest przewidziana na 4 porcje. Jednak nie ma takiej opcji, zeby taka mala ilosc zupy wystarczyla dla 4 glodomorow ;) Jak dla mnie to ilosc dla dwoch osób (no moze dla dwoch i pol, jesli nie beda zbyt glodne ;)

A. I jeszcze chcialabym dodac, ze chyba po raz pierwszy NIC nie zmienilam w przepisie  I nie dlatego, ze mi czasu zabraklo, ale dlatego, ze ta zupa bardzo nam smakowala w takiej postaci, jak ja producent stworzył :)

Naprawde polecam!


Smacznego!

środa, 8 sierpnia 2012

Uttapam - indyjskie placki ze sfermentowanego ciasta

Dalszy ciąg mojej fascynacji popodróżnej :)
Kolejna odslona - placki uttapam.




Od dawna poszukiwalam przepisu najbardziej zblizonego do oryginalu. Problem jednak w tym, ze w oryginalnym przepisie uzywa sie specjalnego urahd dalu (rodzaj fasoli, czesto nazywany tez czarna soczewica). Poszperalam troche i dowiedzialam sie, ze urad dal, nalezy do tej samej rodziny, co fasolka mung i jest sprzedawany pod nazwa black lentil lub white lentil (przy czym ta ostatnia, to nic innego, jak ta pierwsza, tylko pozbawiona czarnej skórki).


Cale ziarno


Rozłupane ziarenka ze skorką


Zestawienie wszystkich trzech postaci*
(oczyszczone ziarenka bez skórki, to te kremowe z prawej)


Uttapamy wywodza sie z południa Indii, choc mozna je spotkac w calych Indiach. Jest to jedna z odmian plackow dosa (robi sie je z tego samego ciasta, choc w nieco odmienny sposob). Jada się je glownie na śniadanie, w towarzystwie sambhar, warzywnego curry.

Ciasto na uttapamy jest bogate w bialko. Proces fermentacji, ktoremu poddaje sie ciasto przed smazeniem, wpływa dodatnio na jego trawienie.

Poniewaz nie mam dostepu do urahd dalu, postanowilam troche pokombinowac i zastapic go innymi rodzajami fasoli i soczewicy. Zrobilam mix soczewicy czerwonej i zoltej z niewielkim dodatkiem ciecierzycy - dodatek przypadkowy, poniewaz takie akurat "ziarenka" mialam w domu.
Eksperyment sie udal i, o ile mnie pamiec smaku nie zawodzi, rezultat jest bardzo zblizony do oryginalu.

Podstawa sa namoczone wczesniej i zblendowane ziarna ryzu (u mnie basmati, poniewaz jest to ryz uzywany w Indiach) z dodatkiem soczewicy i ciecierzycy.
Sam proces przygotowywania jest bardzo ciekawy, zwlaszcza, kiedy ciasto sfermentuje i czlowiek zaczyna miec watpliwosci, czy to aby na pewno da sie zjesc ;)

"Ciasta" wychodzi dosc duzo, dlatego mozna smazenie rozlozyc na dwa, trzy dni. Ja pierwszego dnia smazylam tradycyjne uttapamy. Po nalozeniu nieduzych porcji ciasta na patelnie, posypywalam je z wierzchu pokrojonymi drobno warzywami i ziolami. Po przyrumienieniu z jednej strony - odwracalam i dosmazalam z drugiej.

W Indiach posilki serwuje sie na specjalnych tacach thali, z "przegródkami", lub ustawionymi na niej malymi miseczkami (foto, wikipedia)

Drugiego dnia dodalam posiekane warzywa wprost do ciasta, wymieszalam i smazylam tak samo, jak te poprzednie, tylko nieco grubsze, bardziej przypominajace nasze placki ziemniaczane.
I w takiej postaci zobaczycie je u mnie na blogu, poniewaz tym pierwszym nie zdazylam zrobic zdjec :)
Proponuje wyprobowac obydwa sposoby i wybrac ten, ktory bardziej przypadnie wam do gustu.

Gotowe ciasto bardzo dobrze przechowuje sie w lodowce nawet przez 3 dni. Nalezy jednak pamietac, aby sfermentowane ciasto albo od razu smazyc, albo wstawic do lodowki. Mozna tez zblendowana, nieprzefermentowana, mase przechowywac w lodowce i sfermentowac dopiero przed uzyciem (pamietajac, ze zajmuje to 3-6 godzin, w zaleznosci od temperatury).
Sfermentowane ciasto wyglada i pracuje jak zakwas na chleb, wiec odstawiajac je do fermentacji trzeba przewidziec, ze znacznie zwiekszy swoja objetosc. Uwazajcie na to, zebyscie pozniej nie musieli gonic go po kuchni ;)

I jeszcze jedno. Wprawdzie w Indiach jada sie te placki glownie z curry, lub dahlem vel dalem (zupa z fasoli/soczewicy), jednak ja podalam je z jogurtem naturalnym, ktory wg. mnie nie zagłusza ich oryginalnego smaku. No i jesli zdecydujecie sie na dodatek ostrego chilli, jogurt moze sie okazac wręcz nie-zbed-ny ;)


Składniki:

1.5 miarki ryzu basmati
3/4 miarki mieszanych ziaren (czerwona i zolta soczewica, ciecierzyca)
woda (tyle, ile "zabierze" masa)
sol do smaku (ok. 1 lyzki)

Dodatki (drobno posiekane):
papryka (dowolna odmiana i kolor)
pomidor (bez miazszu)
ogorek jw.
cebula
czosnek
papryczka chilli
groszek (najlepiej swiezy lub mrozony, ze wzgledu najaskrawozielony kolor)
drobno posiekany imbir
swieze ziola (kolendra, natka pietruszki, szczypiorek)
opcjonalnie: podprazone i rozgniecione nasiona fenkułu i/lub kminu rzymskiego


Sposób przygotowania:
Dzien wczesniej (np. na noc) namoczyc ziarna w duzej ilosci wody. Nastepnego dnia odcedzic i dokladnie zblendowac, stopniowo dosypujac ziarna i dolewajac swieza wode (ilosc wody trudno okreslic, ale zuzyjecie mniej wiecej 1.5 - 2 szklanki).
Ciasto powinno miec konsystencje nieco gesciejsza, niz na nalesniki, powinno byc w miare gladkie (powinno sie wyczuwac pod palcami male drobinki). 
Po zmiksowaniu nalezy ciasto przelozyc do wiekszego naczynia (pamietajcie, ze urosnie, kiedy sfermentuje), przykryc sciereczka i zostawic w cieplym miejscu na 3-6 godzin (zalezy to od temperatury). Po wyrosnieciu wewnatrz ciasta bedziecie widzieli duzo pecherzykow powietrza. Ciasto bedzie wygladalo, jak dobrze "podkarmiony", aktywny zakwas chlebowy. Wtedy nalezy je ponownie wymieszac dodajac sol.
Smazyc na patelni z grubym dnem, na oleju lub ghee. Nakladac porcje ciasta i posypywac z wierzchu wybranymi warzywami, przyprawami i ziolami (wielkosc plackow jest dowolna, jednak tradycyjnie maja wielkosc dloni). Ze swojego doswiadczenia moge powiedziec tylko, ze mniejsze latwiej smazyc, wiec zanim nabedzie sie doswiadczenia, mozna sobie ulatwic zycie ;) Nie nalezy ich zbyt wczesnie odwracac, poniewaz moga sie porozrywac. Kiedy odpowiednio przyrumienia sie z jednej strony, bardzo latwo bedzie je odwrocic i dosmazyc z drugiej.
O sposobie podania napisalam wyzej.

Smacznego :)


* zdjecia dalu pochodza stąd

wtorek, 7 sierpnia 2012

Pulpety z kaszy jaglanej z sosem pomidorowym i pasztet jaglany




Kasza jaglana... ponoć, albo się ją kocha, albo nienawidzi. Nie wiem, jak z tym jest naprawdę, bo ja ją "tylko" lubię :) Podoba mi się w niej to, ze nie ma zdecydowanego, "nachalnego" smaku i zapachu. Dzięki temu, za pomocą odpowiednich dodatków, można z niej wyczarować zarówno pyszne desery, jak i słono-pikantne smakołyki.

Nazywa się ja królową kasz więc, jak na królowa przystało, jaglanka po prostu rządzi :)
Jest dobrym żródłem białka i należy do najbardziej lekkostrawnych produktów zbożowych. Jako jedyna spośrod wszystkich kasz jest zasadotwórcza i jest spośród nich najlepszym źródłem żelaza i magnezu. Posiada więcej soli mineralnych niż pszenica, jęczmień czy żyto. Obfituje w witaminy z grupy B i lecytynę, która poprawia pamięć i reguluje ilość cholesterolu we krwi.
Kasza jaglana zawiera rzadko występującą w produktach spożywczych krzemionkę, mającą leczniczy wpływ na stawy, a także na wygląd skóry, paznokci i włosów.
Ponieważ nie zawiera glutenu, jest doskonałym produktem w diecie bezglutenowej.
Zawiera też antyoksydanty, czyli substancje wychwytujące i neutralizujące wolne rodniki, wywołujące nowotwory. 

Według medycyny chińskiej,  kasza jaglana należy do produktów o tzw. neutralnej termice, które przywracają równowagę w organizmie. Wzmacnia nerki, harmonizuje śledzionę i żołądek, usuwa z organizmu tzw. wilgoć, która jest przyczyną częstych stanów zapalnych górnych dróg oddechowych.
Kasza jaglana pomaga tez schudnąć. Oczyszcza organizm z toksyn oraz dostarcza mu niezbędnych witamin. Dobrze byłoby jeść ja jak najczęściej.

Według mnie kasza jaglana ma tyle zalet, ze przekonałaby do siebie nawet tego, który jej nie lubi :)

A teraz do konkr... kotletów ;)
Bazowy przepis znalazłam TUTAJ. Trochę w nim namieszałam, ale efekt bardzo mi się spodobał. Żaden z moich domowników nie był w stanie okreslić, z czego są te pulpety i nikt nie wpadł na to, ze nie ma w nich mięsa, co uważam za duży sukces :)
Po przygotowaniu tego dania mam kilka (subiektywnych) uwag. Po pierwsze: siemię lniane (wkrótce zamierzam przygotować o nim specjalny wpis na moim drugim blogu Dietetyczny notatnik).
Ma ono bardzo charakterystyczny smak i zapach, wiec jeśli jeszcze nie znacie jego "mocy", nie dodawajcie go więcej, niż łyżkę :). Jest mocno wyczuwalne w całej potrawie.
Ja lubię dodawać do potraw mielone orzechy włoskie, wiec dodałam orzechy i siemię (po łyżce) i uważam, ze orzechy bardzo poprawiły smak.
Czosnek uwielbiam, wiec dodaje go duzo (tutaj aż 4 duże ząbki).

Ponieważ wyszło mi bardzo dużo tej jaglanej masy, z polowy upiekłam pasztet, dodając kilka składników (o tym, co dodałam piszę w "sposobie przygotowania"). Zachęcam was, żebyscie tez tak zrobili (jeden bałagan, dwie potrawy), chociaż nie mogę was zachęcić zdjęciami. Pasztet zniknął jeszcze tego samego dnia :) Zjedliśmy go na swieżutkim chlebku, z grubymi plastrami pomidora i krążkami cebulki.

Polecam też kotlety smażone, jak tradycyjne mielone. Zrobiły furrorę wśród znajomych :)



 

Składniki pulpetów/kotletów jaglanych:

1 i pół szklanki suchej kaszy jaglanej (to jest ok. 3 szklanki ugotowanej)
ok. 1/4 szklanki mielonego siemienia lnianego
1 cebula lub por
kilka ząbków czosnku (ilość zależna od gustu)
2-3 łyżki oliwy
pieprz, sól, zioła prowansalskie, papryka w proszku łagodna i ostra
świeże zioła (natka, koperek, oregano, tymianek, kolendra)

opcjonalnie: starta na drobnych oczkach marchew lub pietruszka

Dodalam jeszcze: pół szklanki zmielonych płatków jęczmiennych (mogą być owsiane), 1 jajko (ale nie jest konieczne), łyżkę zmielonych orzechów włoskich 
Dodatkowo dodałam masę, która została  mi po przecedzeniu śmietanki słonecznikowej, nie jest to jednak dodatek niezbędny.


Jak zrobić sos pomidorowy?

kartonik przecieru pomidorowego
podsmażona cebulka z czosnkiem
2 duze pomidory bez skorki (posiekane)
świeże oregano i/lub bazylia (ostatecznie suszone), sól, pieprz, szczypta cukru

łyżka masła lub/i mascarpone

Wszystko razem podgrzewać, aż smaki się połączą.



Jak zrobić pulpety/kotlety jaglane?


Kaszę (na pulpety użyłam ok. połowy gotowej masy - z reszty zrobiłam pasztet) ugotować i ostudzić. Cebulę lub por (dodałam to i to) podsmażyć na oleju, z dużą ilością czosnku. Ostudzić i dodać do kaszy. Dodać przyprawy, zmielone siemię, mielone płatki, jajko, i dobrze wszystko wyrobić - tak, żeby kasza zaczęła się kleić (autorka przepisu radzi zblendować masę, jednak nie chciało mi się tego robić; mimo tego pulpety się nie rozpadały - być może dzięki dodatkowi płatków i jajka).
W tym momencie podzieliłam masę na pół. Z jednej uformowałam nieduże pulpety, które ugotowałam w sosie pomidorowym. Należy je podgrzewać w sosie, przez kilka minut, delikatnie (przy pomocy dwóch łyżek) odwracając od czasu do czasu.
My jedliśmy je z surówką.

Co do drugiej części masy, to zrobiłam z niej PASZTET.
Dodałam utartą na tarce czerwoną paprykę, trochę przecieru pomidorowego, łyżkę mielonych orzechów i posiekany lubczyk. Dobrze wyrobiłam, przełożyłam do małej foremki do pasztetu, posmarowałam wierzch ketchupem i upiekłam w piekarniku (ok. pół godziny, może 40 min). Wyszło mi wspaniałe smarowidło do pieczywa.


Smacznego :)

piątek, 3 sierpnia 2012

Nic nie robić :)

Ogródkowo ;)


lobelie i aksamitki...

ostatnie kwiaty na magnolii...

Orzechy juz duze... w ostatniej chwili zdazylam zrobic nalewke :)

Moj zielnik - wersja mini-mini ;)

mam tu bazylie, rozmaryn, estragon i tymianek

"czerwona" bazylia

plantacja (tylko ;)) mięty

...i moj ukochany lubczyk :)

te brzoze wsadzilismy z D., kiedy sie poznalismy :)))

perukowiec własnie gubi "perukę" ;)

"trzeba sprawdzić, czy na moim terenie wszystko w porządku" ;)

       "Futro" z bliska ;)                                               Takie żółte, że bardziej się nie da ;)        

"Tak się ciesze, że cie widzę" :)))

uśmiecham się ;)


"co to jest, to coś?"

lubię gryźć patyki...

...robię z nich trociny ;)



moje ulubione :)

a kiedy położę się na trawie...
...to moge tak, leżeć i leżeć ;)