To takie szybkie, domowe danko dla tych, co kochają makaron pod każdą postacią.
Po tych wszystkich wojażach jestem spragniona jakiegoś normalnego jedzenia. A "normalne", to u mnie prawie zawsze znaczy: "kluchy" :D
Ponieważ przywiozłam sobie spory zapas dobrego salami i świeżego parmezanu, więc aż się prosi, żeby coś z tego zrobić.
Składniki:
dla 2-3 osób
ok. 10 dag salami
1 kabanos
2 pomidory obrane ze skórki
4-5 niedużych pieczarek
2 połówki suszonych pomidorów w oliwie
garść rukoli
łyżka kaparów
1 cebula
2 duże ząbki czosnku
sól, pieprz,
parmezan i świeża bazylia
ugotowane spaghetti
Salami pokroić w paski, kabanosa w plasterki. Posiekać cebulę, czosnek, świeże i suszone pomidory. Pieczarki umyć i pokroić w półplasterki.
Na patelni rozgrzać trochę oliwy (ja użyłam tej, w której były suszone pomidory) i podsmażyć na niej salami, kabanosa, cebule. Dodać pieczarki i kapary. Smażyć, aż pieczarki będą miękkie. Doprawić solą i świeżo zmielonym pieprzem. Dusić wszystko przez kilka minut. Na koniec dodać rukolę, wymieszać i wyłączyć gaz.
W międzyczasie ugotować makaron, odcedzić. Do gorącego makaronu dodać sos i wymieszać.
Na talerzu posypać tartym parmezanem i listkami świeżej bazylii. Można dodatkowo skropić makaron oliwą.
Smacznego :)
poniedziałek, 31 stycznia 2011
środa, 19 stycznia 2011
Tortille razowe z siemieniem lnianym
Etykiety:
Placki na słono
Od kiedy wróciłam nie bardzo wiem, co robić najpierw, tyle mam zaległości... Jednak obiecałam moim dzieciom różne, dobre rzeczy do jedzenia, więc staram się z tych obietnic wywiązać.
Wczoraj robiliśmy żurek na maślance (wg. przepisu, który dostałam w restauracji hotelu, w którym byłam). Robiliśmy też tortille: pszenne, kukurydziane i razowe. (klik-klik)
Przepis na tortille razowe, o których chcę dzisiaj napisać, powstał pod wpływem chwili.
Miałam zamiar zrobić razowe wg. przepisu, który podawałam wcześniej, ale - jak to zwykle u mnie - zwyciężyła ta cząstka mnie, która uwielbia eksperymentować.
Na szczęście placki wyszły rewelacyjne i nawet mój młodszy syn nie kręcił nosem, że razowe :)
Składniki:
12-14 dużych placków (ok. 25 cm)
2 szklanki mąki chlebowej (gotowa mieszanka pszenno-żytnia ze sklepu)
1/2 szklanki mąki razowej, żytniej (typ 720 lub wyższy)
1/2 szklanki mąki pszennej (typ 650)
3 łyżki roztopionego tłuszczu (olej, smalec)
2 łyżki siemienia lnianego
płaska łyżeczka soli
ok. 1 szklanki gorącej wody
Wszystkie składniki połączyć, zaparzyć gorącą wodą i zagnieść gładkie, miękkie ciasto. Odłożyć je na pół godziny do lodówki. Podzielić na kilkanaście części (12 - 14). Z każdego kawałka zrobić kulkę, zbierając pod spód wszystkie nierówności. Następnie kulkę podsypać mąką, spłaszczyć i maksymalnie rozciągnąć, nadając jej kształt możliwie najbardziej przypominający koło.
Podsypując mąką, rozwałkować okrągły placek, wałkując od środka na zewnątrz, po całym obwodzie. Wtedy najłatwiej jest rozwałkować ciasto na, w miarę ładny, placek.
Smażyć tak, jak wszystkie inne tortille, na suchej patelni, z obu stron. Na jednej, aż do pojawienia się pęcherzyków na całej powierzchni, odwrócić, docisnąć bąbelki łopatką i dosmażyć, aż do pojawienia się brązowych plamek.
Zdjąć z patelni i włożyć do dużego garnka z pokrywką. Dzięki temu nie wyschną i nie ostygną, zanim usmażymy wszystkie placki.
Tutaj znajdziecie moj sposób zwijania tortilli.
A tutaj jest przepis na moj farsz z kurczaka do tortilli.
Wczoraj robiliśmy żurek na maślance (wg. przepisu, który dostałam w restauracji hotelu, w którym byłam). Robiliśmy też tortille: pszenne, kukurydziane i razowe. (klik-klik)
Przepis na tortille razowe, o których chcę dzisiaj napisać, powstał pod wpływem chwili.
Miałam zamiar zrobić razowe wg. przepisu, który podawałam wcześniej, ale - jak to zwykle u mnie - zwyciężyła ta cząstka mnie, która uwielbia eksperymentować.
Na szczęście placki wyszły rewelacyjne i nawet mój młodszy syn nie kręcił nosem, że razowe :)
Składniki:
12-14 dużych placków (ok. 25 cm)
2 szklanki mąki chlebowej (gotowa mieszanka pszenno-żytnia ze sklepu)
1/2 szklanki mąki razowej, żytniej (typ 720 lub wyższy)
1/2 szklanki mąki pszennej (typ 650)
3 łyżki roztopionego tłuszczu (olej, smalec)
2 łyżki siemienia lnianego
płaska łyżeczka soli
ok. 1 szklanki gorącej wody
Wszystkie składniki połączyć, zaparzyć gorącą wodą i zagnieść gładkie, miękkie ciasto. Odłożyć je na pół godziny do lodówki. Podzielić na kilkanaście części (12 - 14). Z każdego kawałka zrobić kulkę, zbierając pod spód wszystkie nierówności. Następnie kulkę podsypać mąką, spłaszczyć i maksymalnie rozciągnąć, nadając jej kształt możliwie najbardziej przypominający koło.
Podsypując mąką, rozwałkować okrągły placek, wałkując od środka na zewnątrz, po całym obwodzie. Wtedy najłatwiej jest rozwałkować ciasto na, w miarę ładny, placek.
Smażyć tak, jak wszystkie inne tortille, na suchej patelni, z obu stron. Na jednej, aż do pojawienia się pęcherzyków na całej powierzchni, odwrócić, docisnąć bąbelki łopatką i dosmażyć, aż do pojawienia się brązowych plamek.
Zdjąć z patelni i włożyć do dużego garnka z pokrywką. Dzięki temu nie wyschną i nie ostygną, zanim usmażymy wszystkie placki.
Tutaj znajdziecie moj sposób zwijania tortilli.
A tutaj jest przepis na moj farsz z kurczaka do tortilli.
Smacznego :)
wtorek, 18 stycznia 2011
Zupa pomidorowo-dyniowa
Etykiety:
Dietetyczne,
Obiad w pół godziny,
Pomidory w roli głównej,
Wegetarianskie,
Zupy
Moją wczorajszą inspiracją była bazylia. "Była", to słowo kluczowe.
Kiedy wróciłam do domu, po kilkunastodniowej nieobecności, okazało się, że zamiast świeżych ziół na kuchennym parapecie, mam suszone.
Mówi się trudno. Będę musiała wyhodować nowe zioła. Ale nie ma tego złego... Efektem jest pyszna zupa-krem, w pięknym, pomarańczowym kolorze, z - jakże by inaczej - suszoną bazylią :)
Składniki:
mała puszka pomidorów bez skóry
ok. 40 dag dyni (użyłam mrożonej)
2-3 łyżki łagodnego ketchupu (Pudliszki)
warzywa: po 1 małej marchewce i pietruszce, kawałeczek (1/4 małego) selera, kawałek pora długości palca, 1 zimniak, pół ceuli, duży ząbek czosnku
1 łyżka cukru,
1 łyżka oliwy (użyłam oliwy z suszonymi pomidorami i ziołami)
sól, pieprz, suszona bazylia
6 ziarenek ziela angielskiego (roztartych), 3 liście laurowe
opcjonalnie: warzywna kostka rosołowa lub ziarenka smaku
kwaśna śmietana 12%
Sposób przygotowania:
Zagotować półtora litra wody z liśćmi laurowymi i zielem angielskim. Warzywa obrać, umyć, pokroić i zrumienić na suchej patelni. Dolać do nich trochę wody i wszystko przełożyć do wody z przyprawami i dodać cukier i oliwę. Gotować ok. 10 min. Dodać pokrojoną dynię, ketchup i pomidory (rozdrobnione) razem z zalewą. Gotować, aż warzywa będą mękkie. Doprawić i dodać suszoną bazylię. Zmiksować.
Jeśli zupa wyjdzie za gęsta, można dodać trochę mleka.
Proponuję do każdej porcji zupy włożyć łyżkę śmietanki i udekorować ją świeżą bazylią (u mnie ocalał tylko krzaczek laurowy ;)).
Kiedy wróciłam do domu, po kilkunastodniowej nieobecności, okazało się, że zamiast świeżych ziół na kuchennym parapecie, mam suszone.
Mówi się trudno. Będę musiała wyhodować nowe zioła. Ale nie ma tego złego... Efektem jest pyszna zupa-krem, w pięknym, pomarańczowym kolorze, z - jakże by inaczej - suszoną bazylią :)
Składniki:
mała puszka pomidorów bez skóry
ok. 40 dag dyni (użyłam mrożonej)
2-3 łyżki łagodnego ketchupu (Pudliszki)
warzywa: po 1 małej marchewce i pietruszce, kawałeczek (1/4 małego) selera, kawałek pora długości palca, 1 zimniak, pół ceuli, duży ząbek czosnku
1 łyżka cukru,
1 łyżka oliwy (użyłam oliwy z suszonymi pomidorami i ziołami)
sól, pieprz, suszona bazylia
6 ziarenek ziela angielskiego (roztartych), 3 liście laurowe
opcjonalnie: warzywna kostka rosołowa lub ziarenka smaku
kwaśna śmietana 12%
Sposób przygotowania:
Zagotować półtora litra wody z liśćmi laurowymi i zielem angielskim. Warzywa obrać, umyć, pokroić i zrumienić na suchej patelni. Dolać do nich trochę wody i wszystko przełożyć do wody z przyprawami i dodać cukier i oliwę. Gotować ok. 10 min. Dodać pokrojoną dynię, ketchup i pomidory (rozdrobnione) razem z zalewą. Gotować, aż warzywa będą mękkie. Doprawić i dodać suszoną bazylię. Zmiksować.
Jeśli zupa wyjdzie za gęsta, można dodać trochę mleka.
Proponuję do każdej porcji zupy włożyć łyżkę śmietanki i udekorować ją świeżą bazylią (u mnie ocalał tylko krzaczek laurowy ;)).
sobota, 15 stycznia 2011
Chleb pszenno - żytni z ryżem, na zakwasie
Etykiety:
Chleb
Piekłam ten chleb przed Sylwestrem. Dodałam do niego trochę otrąb i gotowanego ryżu. Posypałam z wierzchu pestkami dyni. W domu nie było zbyt ciepło, dlatego do zakwasu dodałam odrobinę drożdży, żeby mieć pewność, że chleb wyrośnie.
Chlebek był rewelacyjny, pachnący i wilgotny - taki, jak lubię :)
Chlebek był rewelacyjny, pachnący i wilgotny - taki, jak lubię :)
Niestety na zdjęciach wygląda blado, chociaż wcale taki nie był.
To zasługa kiepskiego, zimowego światła...
Składniki:
50 dag mąki pszennej typ 500 (można część białej mąki zastąpić razową)
50 dag mąki żytniej chlebowej
ok. 500 ml zakwasu
1 łyżeczka suszonych drożdży
1 szklanka ugotowanego ryżu
ok. 350 ml (lub trochę więcej) letniej wody50 dag mąki pszennej typ 500 (można część białej mąki zastąpić razową)
50 dag mąki żytniej chlebowej
ok. 500 ml zakwasu
1 łyżeczka suszonych drożdży
1 szklanka ugotowanego ryżu
1 czubata łyżeczka soli.
W misce wymieszać mąkę z zakwasem i dalej mieszając, dolewać wodę. Pod koniec dodac ryż i dalej mieszać. Ciasto powinno być dość luźne, o takiej konsystencji, żeby można było nakładać je do foremek łyżką (dzięki temu chleb wychodzi bardziej wilgotny, smaczniejszy).
Jeśli sypnie ci się więcej mąki pszennej, powstanie gęstsze ciasto, z którego da się uformować bochenek. Jeśli w cieście będzie więcej mąki razowej, lepiej dodać trochę więcej wody, żeby ciasto dało się mieszać łyżką (wtedy lepiej nie robić bochenka - przyznam, że nie próbowałam go piec na blasze).
Ciasto mieszać łyżką lub mikserem, aż do połączenia wszystkich składników. Na koniec dodać sól rozpuszczoną w odrobinie wody i dokładnie wymieszać. Przykryć i odstawić na ok. 40 minut. Po tym czasie "przebić", uderzając mocno pięścią - i ponownie zagnieść.
Ja swój chleb piekłam w foremkach keksowych.
Keksówki wyłożyć papierem do pieczenia i posmarować olejem.
Ciasto nakładać łyżką (do połowy wysokości foremek), lekko ugnieść wierzch i wyrównać mokrą dłonią. Formę przykryć, odstawić na 4-5 godzin w ciepłe miejsce, do wyrośnięcia. Po tym czasie ciasto powinno sięgać do brzegów foremki.
Piekarnik rozgrzać do temperatury 230 - 240oC i naparować (psiknąć kilka razy spryskiwaczem lub wstawić do środka naczynie z wodą).
Przed pieczeniem chleb można naciąć, co zapobiegnie przypadkowym pęknięciom. Ja swojego nie nacięłam, ponieważ lubię "przypadkowe pęknięcia" :) Posmarowałam go za to wodą i posypałam pestkami dyni.Po 15 minutach należy obniżyć temperaturę do 200oC i piec dalej 20-30 minut, aż skórka będzie twarda.
Chleb wyjąć z formy, sprawdzić, czy jest upieczony: podczas stukania od spodu powinien wydawać głuchy dźwięk.
Jeśli jest niedopieczony, można go dopiec już bez formy, na ruszcie piekarnika.
Smacznego :)
Żytni zakwas chlebowy
Dawno miałam dodać przepis na zakwas, ale ciągle o tym zapominałam. Az do dziś, kiedy to
zostałam telefonicznie "pouczona", więc czym prędzej nadrabiam zaległości, żeby wyjść z twarzą :)
Swoją przygodę z zakwasem i pieczeniem chleba na zakwasie rozpoczęłam dwa, może trzy lata temu. Rzuciłam sie od razu na głęboką wodę i jakimś cudem mi się udało. Dlatego śmiem twierdzić (choć może zostanę zrugana), że przygotowanie zakwasu nie jest trudne. Przypomina trochę dokarmianie głodnego, ale niezbyt kłopotliwego w obsłudze zwierzątka.
Ja mialam to szczęście, że już ten pierwszy zakwas mi sie udał i mam go do dzis.
Niestety miałam później trochę kłopotow z przechowywaniem i wyrastaniem, ponieważ zakwas reaguje na temperaturę otoczenia, wilgotność, przeciągi itp. Zdecydowanie "łatwiejszy w obsłudze" (to moje zdanie) jest zimą.
Na szczęście znalazłam w internecie bardzo życzliwą i cierpliwą osobę (Tatter), specjalistkę od chlebowych wypieków, która mi pomogła i rozwiala wszystkie moje wątpliwości :)
Zachęcam, żeby dzielić się swoim zakwasem z przyjaciółmi. Wystarczy mały słoiczek, 2-3 łyżki zakwasu i instrukcja obsługi* Kto wie, może zarazisz pieczeniem chleba kogoś, kto nigdy w życiu niczego nie upiekł...? :)
Przygotowanie pierwszego zakwasu zajmie ci ok. 5 dni. Po tym czasie będziesz mogła/mógł upiec swój pierwszy chleb. Na pierwszy raz polecam ten chlebek.
Jak sie do tego zabrać?
Naszykuj sobie czysty (najlepiej wyparzony wrzątkiem), litrowy słoik lub inny duży pojemnik z pokrywką (ja używam plastikowego, litrowego wiaderka po twarogu, z otworkiem w pokrywce).
Powiedzmy, że zaczynasz przygotowywać zakwas rano...
Używając wagi kuchennej, wsyp do słoika/pojemnika 100g mąki żytniej razowej typ 2000 i dolej 100g letniej, filtrowanej wody.
Zakryj pokrywką, ale nie zamykaj szczelnie, zakwas musi "oddychać".
Postaw słoik w ciepłym miejscu, np. na parapecie lub w pobliżu grzejnika (ale nie na nim). Unikaj przeciągów i słońca.
Wieczorem zamieszaj i ponownie odstaw w ciepłe miejsce.
Przez kilka dni (zwykle trwa to 4-5 dni) codziennie rano mieszaj i "dokarmiaj" zakwas, dosypując 50g mąki i dolewając 50g letniej wody.
Mniej więcej trzeciego dnia zakwas powinien zacząć fermentować, tzn. na jego powierzchni i w środku "ciasta" (to zobaczysz tylko wtedy, kiedy masz przezroczyste naczynie) powinny pojawić się bąbelki, a ty powinnaś poczuć miły, kwaskowaty zapach.
Edit: kiedyś latem, zdarzyło mi się, że już następnego dnia zakwas potężnie urósł. Podejrzewam, ze to zasługa temperatury i świeżości mąki.
Ok. piątego dnia zakwas jest gotowy.
Powinnaś uzyskać mniej więcej pół litra gęstej, przyjemnie pachnącej papki, o konsystencji kwaśnej śmietany. Możesz od razu zabrać się do pieczenia chleba
Edit: proponuję młody zakwas wykorzystywać jak najczęściej, a do lodówki odstawiać tylko w ostateczności. Z mojego doświadczenia wynika, ze starszy zakwas lepiej znosi przechowywanie.
Z przygotowanej porcji zakwasu powinnaś zawsze odłożyć sobie 1-2 łyżki do kolejnych wypieków, ponieważ taki "starter" znacznie skraca czas przygotowania kolejnej porcji.
Przed kolejnym pieczeniem (najlepiej wieczorem poprzedzającego dnia), należy wyjąć zakwas z lodówki, dosypać świeżej mąki, dolać ciepłej wody (w równych proporcjach) i postawić w cieple na całą noc. Następnego dnia już można użyć go do pieczenia.
Jeżeli jednak planujesz upiec cięższy chlebek, taki z ziarnami, czy innym dodatkami, dobrze było by podkarmiać zakwas jeszcze przez 1-2 dni z rzędu
Edit: można też przygotować tzw. bigę (niewielką ilość aktywnego zakwasu połączyć z mąką i wodą i odstawić na jakiś czas - najlepiej na noc - aż całe ciasto zacznie fermentować, tzn. urośnie, dokładnie tak, jak drożdżowe).
Jeżeli musisz wyjechać, albo przez jakiś czas nie zamierzasz piec chleba, wystarczy wstawić zakwas do lodówki. Później trzeba go "ożywić" ponownie dokarmiając porcją mąki i wody i stawiając w cieple.
Pamiętaj jednak, że zakwas przechowywany w lodówce też musi coś jeść :)
Raz w tygodniu wyjmij go z lodówki, dokarm go jw., poczekaj aż zacznie pracować i albo upiecz chleb, albo ponownie wstaw go do lodówki.
* Jeżeli boisz się, że cos się może stać twojemu, z takim trudem wyhodowanemu, zakwasowi, po prostu się przed tym zabezpiecz.
Jeśli twój zakwas jest młody, to niewielka strata, jednak jeżeli jest dobrym, kilku/kilkunastoletnim zakwasem, to dla właściciela prawdziwy cios.Na szczęście zakwas świetnie się przechowuje, kiedy jest wysuszony, dlatego aktywny, gęsty zakwas możesz rozsmarować cieniutką warstwą na papierze pergaminowym.
Po wysuszeniu należy go zmielić i przechowywać w papierowej torebce.
W tej postaci można też komuś go podarować, a nawet przesłać, bez obawy, że cos mu się stanie. Żeby go ożywić wystarczy wymieszać zakwasowy proszek z ciepłą wodą, dokarmić, odstawić na kilka godzin w ciepłe miejsce i gotowe.
zostałam telefonicznie "pouczona", więc czym prędzej nadrabiam zaległości, żeby wyjść z twarzą :)
Swoją przygodę z zakwasem i pieczeniem chleba na zakwasie rozpoczęłam dwa, może trzy lata temu. Rzuciłam sie od razu na głęboką wodę i jakimś cudem mi się udało. Dlatego śmiem twierdzić (choć może zostanę zrugana), że przygotowanie zakwasu nie jest trudne. Przypomina trochę dokarmianie głodnego, ale niezbyt kłopotliwego w obsłudze zwierzątka.
Ja mialam to szczęście, że już ten pierwszy zakwas mi sie udał i mam go do dzis.
Niestety miałam później trochę kłopotow z przechowywaniem i wyrastaniem, ponieważ zakwas reaguje na temperaturę otoczenia, wilgotność, przeciągi itp. Zdecydowanie "łatwiejszy w obsłudze" (to moje zdanie) jest zimą.
Na szczęście znalazłam w internecie bardzo życzliwą i cierpliwą osobę (Tatter), specjalistkę od chlebowych wypieków, która mi pomogła i rozwiala wszystkie moje wątpliwości :)
Zachęcam, żeby dzielić się swoim zakwasem z przyjaciółmi. Wystarczy mały słoiczek, 2-3 łyżki zakwasu i instrukcja obsługi* Kto wie, może zarazisz pieczeniem chleba kogoś, kto nigdy w życiu niczego nie upiekł...? :)
Przygotowanie pierwszego zakwasu zajmie ci ok. 5 dni. Po tym czasie będziesz mogła/mógł upiec swój pierwszy chleb. Na pierwszy raz polecam ten chlebek.
Jak sie do tego zabrać?
Naszykuj sobie czysty (najlepiej wyparzony wrzątkiem), litrowy słoik lub inny duży pojemnik z pokrywką (ja używam plastikowego, litrowego wiaderka po twarogu, z otworkiem w pokrywce).
Powiedzmy, że zaczynasz przygotowywać zakwas rano...
Używając wagi kuchennej, wsyp do słoika/pojemnika 100g mąki żytniej razowej typ 2000 i dolej 100g letniej, filtrowanej wody.
Zakryj pokrywką, ale nie zamykaj szczelnie, zakwas musi "oddychać".
Postaw słoik w ciepłym miejscu, np. na parapecie lub w pobliżu grzejnika (ale nie na nim). Unikaj przeciągów i słońca.
Wieczorem zamieszaj i ponownie odstaw w ciepłe miejsce.
Przez kilka dni (zwykle trwa to 4-5 dni) codziennie rano mieszaj i "dokarmiaj" zakwas, dosypując 50g mąki i dolewając 50g letniej wody.
Mniej więcej trzeciego dnia zakwas powinien zacząć fermentować, tzn. na jego powierzchni i w środku "ciasta" (to zobaczysz tylko wtedy, kiedy masz przezroczyste naczynie) powinny pojawić się bąbelki, a ty powinnaś poczuć miły, kwaskowaty zapach.
Edit: kiedyś latem, zdarzyło mi się, że już następnego dnia zakwas potężnie urósł. Podejrzewam, ze to zasługa temperatury i świeżości mąki.
Ok. piątego dnia zakwas jest gotowy.
Powinnaś uzyskać mniej więcej pół litra gęstej, przyjemnie pachnącej papki, o konsystencji kwaśnej śmietany. Możesz od razu zabrać się do pieczenia chleba
Edit: proponuję młody zakwas wykorzystywać jak najczęściej, a do lodówki odstawiać tylko w ostateczności. Z mojego doświadczenia wynika, ze starszy zakwas lepiej znosi przechowywanie.
Z przygotowanej porcji zakwasu powinnaś zawsze odłożyć sobie 1-2 łyżki do kolejnych wypieków, ponieważ taki "starter" znacznie skraca czas przygotowania kolejnej porcji.
Przed kolejnym pieczeniem (najlepiej wieczorem poprzedzającego dnia), należy wyjąć zakwas z lodówki, dosypać świeżej mąki, dolać ciepłej wody (w równych proporcjach) i postawić w cieple na całą noc. Następnego dnia już można użyć go do pieczenia.
Jeżeli jednak planujesz upiec cięższy chlebek, taki z ziarnami, czy innym dodatkami, dobrze było by podkarmiać zakwas jeszcze przez 1-2 dni z rzędu
Edit: można też przygotować tzw. bigę (niewielką ilość aktywnego zakwasu połączyć z mąką i wodą i odstawić na jakiś czas - najlepiej na noc - aż całe ciasto zacznie fermentować, tzn. urośnie, dokładnie tak, jak drożdżowe).
Jeżeli musisz wyjechać, albo przez jakiś czas nie zamierzasz piec chleba, wystarczy wstawić zakwas do lodówki. Później trzeba go "ożywić" ponownie dokarmiając porcją mąki i wody i stawiając w cieple.
Pamiętaj jednak, że zakwas przechowywany w lodówce też musi coś jeść :)
Raz w tygodniu wyjmij go z lodówki, dokarm go jw., poczekaj aż zacznie pracować i albo upiecz chleb, albo ponownie wstaw go do lodówki.
* Jeżeli boisz się, że cos się może stać twojemu, z takim trudem wyhodowanemu, zakwasowi, po prostu się przed tym zabezpiecz.
Jeśli twój zakwas jest młody, to niewielka strata, jednak jeżeli jest dobrym, kilku/kilkunastoletnim zakwasem, to dla właściciela prawdziwy cios.Na szczęście zakwas świetnie się przechowuje, kiedy jest wysuszony, dlatego aktywny, gęsty zakwas możesz rozsmarować cieniutką warstwą na papierze pergaminowym.
Po wysuszeniu należy go zmielić i przechowywać w papierowej torebce.
W tej postaci można też komuś go podarować, a nawet przesłać, bez obawy, że cos mu się stanie. Żeby go ożywić wystarczy wymieszać zakwasowy proszek z ciepłą wodą, dokarmić, odstawić na kilka godzin w ciepłe miejsce i gotowe.
Pasztet drobiowy
Etykiety:
Bezglutenowe,
Boże Narodzenie,
Dietetyczne,
Drób,
Moje przepisy,
Pasztety,
Wielkanoc,
Zdrowie
Ten pasztet jest takim naszym pasztetem na codzień. Oprócz tego, że jest pyszny i szybko się go robi - jest też zdrowy i dietetyczny, bo nie zawiera dużo tłuszczu. Jest zrobiony z chudego miesa drobiowego, a dzięki dodatkowi warzyw, jest wilgotny i ma gładką konsystencję.
Świetnie smakuje z domową ćwikłą lub sosem chrzanowym.
Ten przepis, to moj przepis-baza.
Jesli jednak chcielibyscie zrobic cos wyjatkowego, danie ktore zachwyci gosci - na przyklad na swieta, lub impreze - polecam KOLOROWY PASZTET (klik).
Jest nie tylko pyszny, ale tez bedzie ozdoba kazdego stolu :)
Składniki:
4 - 5 dużych udek z kurczaka (tzw. ćwiartek), albo 2 duże piersi, czy udziec z indyka (ewentualnie wszystkiego po trochu)
50 dag wątróbek drobiowych (najlepiej z kurczaka)
1 posiekana cebula
2 jajka
włoszczyzna do wywaru (1-2 marchewki, pietruszka, kawałek selera, mała cebula, mały por)
duży ząbek czosnku
dwa listki laurowe, 6 kulek ziela angielskiego
sól, pieprz,
50 dag wątróbek drobiowych (najlepiej z kurczaka)
1 posiekana cebula
2 jajka
włoszczyzna do wywaru (1-2 marchewki, pietruszka, kawałek selera, mała cebula, mały por)
duży ząbek czosnku
dwa listki laurowe, 6 kulek ziela angielskiego
sól, pieprz,
zioła prowansalskie lub dowolne ulubione zioła (lubię też dodać suszone pomidory z czosnkiem).
Sposob przygotowania:
Mieso umyć i ugotować z warzywami, liśćmi laurowymi i zielem angielskim. Po ugotowaniu wyjąć z wywaru, ostudzić, oddzielić od kości i zdjąć skórę. Warzywa i wywar zachować.Wątróbkę dobrze wypłukać, oczyścić i usmażyć z cebulą. Ostudzić.
Mięso i wątróbkę zmielić jeden raz - razem z gotowanymi warzywami.
Dodać 1 jajko i pianę z 2 białek (jedno żółtko zostawić), utarty ząbek czosnku, sól, pieprz i dużo przypraw. Porządnie wyrobić, dolewając - w razie potrzeby - wywaru, w którym gotowało się mięso.
Foremkę wyłożyć papierem do pieczenia, włożyć masę mięsną. Wierzch pasztetu można posmarować wodą i dodatkowo posypać ziołami.
Foremkę wyłożyć papierem do pieczenia, włożyć masę mięsną. Wierzch pasztetu można posmarować wodą i dodatkowo posypać ziołami.
Piec przez niecałą godzinę w temp. ok. 200oC.
Pod koniec pieczenia posmarować pasztet roztrzepanym żółtkiem, żeby miał ładną, błyszczącą skórkę.
* Do piekarnika trzeba wstawić naczynie z wodą, żeby pasztet za bardzo nie wysechł.
Pod koniec pieczenia posmarować pasztet roztrzepanym żółtkiem, żeby miał ładną, błyszczącą skórkę.
* Do piekarnika trzeba wstawić naczynie z wodą, żeby pasztet za bardzo nie wysechł.
Pasztet z zająca w cieście
Etykiety:
Boże Narodzenie,
Pasztety,
Wielkanoc
Zdjęcia naszego pasztetu czekają od Bożego Narodzenia, więc chyba najwyższa pora na przepis ;)
Pasztet, to jeden z nielicznych powodów, które są w stanie ściągnąć mojego mężczyznę do kuchni. Mój mąż bowiem, nienawidzi gotowania i (chyba nawet) samej myśli, że mógłby zrobić w kuchni cokolwiek innego, oprócz kanapki, czy kawy ;)
Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy robił mi omlet, czy jajecznicę (chlip, chlip...)
Jednak robienie pasztetu, w jakiś magiczny sposób, niesamowicie go kręci ;)
Dlatego też co roku, a w zasadzie dwa razy w roku mój mąż ożywa kulinarnie i... mieli :D
Ponieważ tym razem mężuś postarał się o zająca, mieliśmy pasztet wyjątkowy.
Przepis jest mój, ulepszany i modyfikowany przez lata, ale przyznam, że nigdy nie trzymam się ściśle żadnej receptury. Mimo tego, a może właśnie dlatego, pasztet wyszedł rewelacyjny!
Ps. Dodam jeszcze, że nie jestem wyznawczynią zasady, że im tłustszy pasztet, tym lepszy. Znalazłam swój własny sposób na to, żeby pasztet był wilgotny i aromatyczny - do masy na pasztet dodaję dużo gotowanych warzyw.
Składniki:
ok. 1.5 kg mięsa z zająca
ok. 1 kg łopatki wieprzowej
ok. 1 kg wątróbek drobiowych
ok. 1 kg mięsa z kurczaka (pierś, udka)
ok. 60 dag surowego boczku
2 kajzerki
garść suszonych grzybów
6 dużych pieczarek
6 jajek (4 żółtka + piana z białek do pasztetu i 2 żółtka do posmarowania ciasta)
sól, kilkanaście ziarenek pieprzu, kilka liści laurowych, kilka ziarenek ziela angielskiego
tłuszcz drobiowy (może być też olej) do smażenia
Warzywa:
wybieram jak największe
6 marchwi
por
seler
4 pietruszki
2 cebule
główka czosnku
Przyprawy:
12 ziaren jałowca
8-10 ziaren ziela angielskiego
majeranek
tymianek
zioła prowansalskie
ziołowe ziarenka smaku
czubata łyżka dobrej, słodkiej papryki w proszku
pół łyżeczki utartej gałki muszkatołowej
sól, pieprz,
Ciasto:
40 dag mąki pszennej
250 g (1 i 1/4 kostki) masła
1 żółtko
3 łyżki gęstej, kwaśnej śmietany (co najmniej 12%)
pół łyżeczki soli
pół łyżeczki kurkumy (dla koloru)
Najpierw ciasto (wszystkie składniki powinny być zimne). Należy posiekać masło z mąką, dodać resztę składników i szybko zagnieść ciasto. Uformować w prostokąt (ułatwi to później rozwałkowywanie), zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na co najmniej godzinę, ale można też na noc.
Mięso umyć, podzielić na mniejsze kawałki i ugotować w słonej wodzie z przyprawami i warzywami (mięso z zająca ugotować w osobnym garnku). Do obu wywarów dodać po połowie cebuli opieczonej na ogniu, nad palnikiem gazowym (jeśli nie dysponujesz źródłem ognia możesz ją opiec na suchej patelni).
Grzyby dobrze wypłukać, namoczyć i ugotować. Odcedzić i zachować wywar.
Pieczarki umyć i pokroić w ósemki. Wątróbki, dobrze umyć i powycinać błonki. Cebulę i czosnek (oprócz dwóch ząbków) obrać i posiekać. Na patelni rozgrzać smalec drobiowy i podsmażyć na nim cebulkę z czosnkiem i pieczarki (nie solić, żeby nie puściły soku). Wyjąć pieczarki i na tę samą patelnię wrzucić wątróbki i ugotowane grzyby. Lekko podsmażyć, ale nie rumienić.
Ugotowane mięso i warzywa wyjąć z wywaru (wywar zachować) i oddzielić od kości. Ostudzić.
Kajzerki namoczyć w wywarze z grzybów.
Jałowiec, ziele angielskie i kilka ziarenek pieprzu przez chwilę podprażyć na patelni. Przełożyć do moździerza, dodać resztę ziół, trochę soli, odłożone wcześniej, dwa ząbki czosnku i utrzeć.
Mięso, warzywa, grzyby, kajzerki i wątróbki, trzykrotnie przepuścić przez maszynkę do mielenia mięsa, posypując w trakcie mielenia przyprawami, żeby je równomiernie rozprowadzić w masie.To dobry moment, żeby spróbować, czy nie trzeba dodać soli, lub pieprzu. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że pieczenie wydobywa smak przypraw i łatwo przesadzić.
Do zmielonego mięsa dolej tyle wywaru z gotowanego zająca, żeby masa stała się miękka (ma mieć konsystencję miękkiej gliny).
Tak przygotowana masę na pasztet dobrze jest zostawić na noc w chłodnym miejscu, żeby wszystkie składniki i smaki dobrze się połączyły. Jednak jeśli chcesz, możesz ten etap pominąć.
Żółtka oddzielić od białek. Z białek ubić sztywną pianę z odrobiną soli. Żółtka dodać do masy i bardzo dobrze wyrobić pasztet, aż stanie się gładki i dość kleisty. Na koniec trzeba delikatnie wmieszać pianę z białek i można zabierać sie do pieczenia.
Przygotuj foremki.
Ja zawsze używam ceramicznych, można jednak wykorzystać zwykłe keksówki lub jednorazowe, aluminiowe foremki.
Posmaruj je tłuszczem (w przypadku keksówek proponuję wyłożyć je papierem do pieczenia) i cienko rozwałkowanym (na grubość ok. 0.3 cm) ciastem, tak aby ciasto sięgało brzegów foremek. Napełnij przygotowana masą do 3/4 wysokości. Przykryj płatem ciasta, w którym wcześniej wytnij co najmniej jeden otwór (np. metalowym korkiem od butelki), żeby para miała którędy uchodzić.
Zlep starannie brzegi ciasta i - jeśli chcesz - możesz je ozdobić, wyciętymi foremką do ciastek, świątecznymi motywami. Przyklej je do ciasta, smarując wodą.
Na koniec posmaruj ciasto z wierzchu roztrzepanym żółtkiem.
Piecz w rozgrzanym do 200oC piekarniku, do którego wstaw dodatkowe naczynie z wodą.
Długość pieczenia zależy od wielkości formy. Zwykle trwa to godzinę lub półtorej.
***
Jeżeli forma jest duża (ceramiczna) i głęboka, proponuję najpierw wylepić ją ciastem i podpiec samo ciasto przez 15 min w bardzo gorącym piekarniku. Dopiero wtedy nałożyć masę, przykryć wierzch ciastem, zlepić brzegi i dalej postępować jak wyżej.
Z tej ilości masy upiekłam dwie duże foremki pasztetu i zamroziłam dwie porcje.
Pasztet, to jeden z nielicznych powodów, które są w stanie ściągnąć mojego mężczyznę do kuchni. Mój mąż bowiem, nienawidzi gotowania i (chyba nawet) samej myśli, że mógłby zrobić w kuchni cokolwiek innego, oprócz kanapki, czy kawy ;)
Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy robił mi omlet, czy jajecznicę (chlip, chlip...)
Jednak robienie pasztetu, w jakiś magiczny sposób, niesamowicie go kręci ;)
Dlatego też co roku, a w zasadzie dwa razy w roku mój mąż ożywa kulinarnie i... mieli :D
Ponieważ tym razem mężuś postarał się o zająca, mieliśmy pasztet wyjątkowy.
Przepis jest mój, ulepszany i modyfikowany przez lata, ale przyznam, że nigdy nie trzymam się ściśle żadnej receptury. Mimo tego, a może właśnie dlatego, pasztet wyszedł rewelacyjny!
Ps. Dodam jeszcze, że nie jestem wyznawczynią zasady, że im tłustszy pasztet, tym lepszy. Znalazłam swój własny sposób na to, żeby pasztet był wilgotny i aromatyczny - do masy na pasztet dodaję dużo gotowanych warzyw.
Składniki:
ok. 1.5 kg mięsa z zająca
ok. 1 kg łopatki wieprzowej
ok. 1 kg wątróbek drobiowych
ok. 1 kg mięsa z kurczaka (pierś, udka)
ok. 60 dag surowego boczku
2 kajzerki
garść suszonych grzybów
6 dużych pieczarek
6 jajek (4 żółtka + piana z białek do pasztetu i 2 żółtka do posmarowania ciasta)
sól, kilkanaście ziarenek pieprzu, kilka liści laurowych, kilka ziarenek ziela angielskiego
tłuszcz drobiowy (może być też olej) do smażenia
Warzywa:
wybieram jak największe
6 marchwi
por
seler
4 pietruszki
2 cebule
główka czosnku
Przyprawy:
12 ziaren jałowca
8-10 ziaren ziela angielskiego
majeranek
tymianek
zioła prowansalskie
ziołowe ziarenka smaku
czubata łyżka dobrej, słodkiej papryki w proszku
pół łyżeczki utartej gałki muszkatołowej
sól, pieprz,
Ciasto:
40 dag mąki pszennej
250 g (1 i 1/4 kostki) masła
1 żółtko
3 łyżki gęstej, kwaśnej śmietany (co najmniej 12%)
pół łyżeczki soli
pół łyżeczki kurkumy (dla koloru)
Najpierw ciasto (wszystkie składniki powinny być zimne). Należy posiekać masło z mąką, dodać resztę składników i szybko zagnieść ciasto. Uformować w prostokąt (ułatwi to później rozwałkowywanie), zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na co najmniej godzinę, ale można też na noc.
Mięso umyć, podzielić na mniejsze kawałki i ugotować w słonej wodzie z przyprawami i warzywami (mięso z zająca ugotować w osobnym garnku). Do obu wywarów dodać po połowie cebuli opieczonej na ogniu, nad palnikiem gazowym (jeśli nie dysponujesz źródłem ognia możesz ją opiec na suchej patelni).
Grzyby dobrze wypłukać, namoczyć i ugotować. Odcedzić i zachować wywar.
Pieczarki umyć i pokroić w ósemki. Wątróbki, dobrze umyć i powycinać błonki. Cebulę i czosnek (oprócz dwóch ząbków) obrać i posiekać. Na patelni rozgrzać smalec drobiowy i podsmażyć na nim cebulkę z czosnkiem i pieczarki (nie solić, żeby nie puściły soku). Wyjąć pieczarki i na tę samą patelnię wrzucić wątróbki i ugotowane grzyby. Lekko podsmażyć, ale nie rumienić.
Ugotowane mięso i warzywa wyjąć z wywaru (wywar zachować) i oddzielić od kości. Ostudzić.
Kajzerki namoczyć w wywarze z grzybów.
Jałowiec, ziele angielskie i kilka ziarenek pieprzu przez chwilę podprażyć na patelni. Przełożyć do moździerza, dodać resztę ziół, trochę soli, odłożone wcześniej, dwa ząbki czosnku i utrzeć.
Mięso, warzywa, grzyby, kajzerki i wątróbki, trzykrotnie przepuścić przez maszynkę do mielenia mięsa, posypując w trakcie mielenia przyprawami, żeby je równomiernie rozprowadzić w masie.To dobry moment, żeby spróbować, czy nie trzeba dodać soli, lub pieprzu. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że pieczenie wydobywa smak przypraw i łatwo przesadzić.
Do zmielonego mięsa dolej tyle wywaru z gotowanego zająca, żeby masa stała się miękka (ma mieć konsystencję miękkiej gliny).
Tak przygotowana masę na pasztet dobrze jest zostawić na noc w chłodnym miejscu, żeby wszystkie składniki i smaki dobrze się połączyły. Jednak jeśli chcesz, możesz ten etap pominąć.
Żółtka oddzielić od białek. Z białek ubić sztywną pianę z odrobiną soli. Żółtka dodać do masy i bardzo dobrze wyrobić pasztet, aż stanie się gładki i dość kleisty. Na koniec trzeba delikatnie wmieszać pianę z białek i można zabierać sie do pieczenia.
Przygotuj foremki.
Ja zawsze używam ceramicznych, można jednak wykorzystać zwykłe keksówki lub jednorazowe, aluminiowe foremki.
Posmaruj je tłuszczem (w przypadku keksówek proponuję wyłożyć je papierem do pieczenia) i cienko rozwałkowanym (na grubość ok. 0.3 cm) ciastem, tak aby ciasto sięgało brzegów foremek. Napełnij przygotowana masą do 3/4 wysokości. Przykryj płatem ciasta, w którym wcześniej wytnij co najmniej jeden otwór (np. metalowym korkiem od butelki), żeby para miała którędy uchodzić.
Zlep starannie brzegi ciasta i - jeśli chcesz - możesz je ozdobić, wyciętymi foremką do ciastek, świątecznymi motywami. Przyklej je do ciasta, smarując wodą.
Na koniec posmaruj ciasto z wierzchu roztrzepanym żółtkiem.
Piecz w rozgrzanym do 200oC piekarniku, do którego wstaw dodatkowe naczynie z wodą.
Długość pieczenia zależy od wielkości formy. Zwykle trwa to godzinę lub półtorej.
***
Jeżeli forma jest duża (ceramiczna) i głęboka, proponuję najpierw wylepić ją ciastem i podpiec samo ciasto przez 15 min w bardzo gorącym piekarniku. Dopiero wtedy nałożyć masę, przykryć wierzch ciastem, zlepić brzegi i dalej postępować jak wyżej.
Z tej ilości masy upiekłam dwie duże foremki pasztetu i zamroziłam dwie porcje.
piątek, 14 stycznia 2011
Śmietankowy krem z pomidorów
Etykiety:
Dietetyczne,
Obiad w pół godziny,
Pomidory w roli głównej,
Wegetarianskie,
Zupy
Dzisiaj w hotelu na kolacje podali nam krem z pomidorów. Po zjedzeniu pomyślałam sobie skromnie, ze moja zupa jest o niebo lepsza :) Dlatego wrzucam przepis, może ktoś sie skusi.
Ta zupa najlepsza jest latem i jesienią, kiedy są dostępne najpiękniejsze pomidory, dojrzewające w słońcu. Jednak można ją robić przez cały rok, korzystając z pysznych, włoskich, "zapuszkowanych" pomidorów.
Jednak będę się upierała przy świeżej bazylii, ponieważ suszona w niczym świeżej nie przypomina. Na szczęście można ją już dostać nawet w zwykłym, osiedlowym warzywniaku.
A wracając do zupy, to dość często ją robię. Często, jak na mnie, ponieważ nie lubię gotować ciągle tego samego. Jednak dla tej zupy robię wyjątek, ponieważ wszyscy uwielbiamy pomidory pod każdą postacią, a ten rodzaj zupy pomidorowej, w szczególności.
Składniki:
kilka dużych, dojrzałych pomidorów lub litrowa puszka pomidorów bez skóry
nieduża cebula
2 ząbki czosnku
pół łyżeczki mieszanki ziół prowansalskich
ok. 2 łyżki listków świeżej bazylii
ok. 1 litra wywaru warzywnego (lub mięsnego, jesli ktos lubi)
2 łyżki oliwy
1-2 łyżeczki cukru
słodka śmietanka (ok. poł szklanki)*
Sposób przygotowania:
Zagotować bulion. Cebulę i czosnek obrać i posiekać. Pomidory, jeśli są świeże, sparzyć, obrać ze skóry i pokroić w kostkę. Jeśli używamy niekrojonych pomidorów z puszki, trzeba je odcedzić, sok wlać do bulionu, a pomidory pokroić.
Na patelni rozgrzać oliwę, podsmażyć na niej cebulę z czosnkiem (nie rumienić), dodać pomidory i smażyć razem 10-15 min. Wszystko przełożyć do garnka z rosołem, dodać zioła prowansalskie i pogotować razem jeszcze parę minut, na małym ogniu.
Po tym czasie zupę zmiksować, dolewając pod koniec (lub nie) śmietankę.
Zupę, już na talerzach, posypuję porwanymi w palcach listkami bazylii (nigdy nie siekam jej nożem, bo traci kolor).
* Zarówno ze śmietaną, jak i bez zupa jest pyszna.
Smacznego :)
Ta zupa najlepsza jest latem i jesienią, kiedy są dostępne najpiękniejsze pomidory, dojrzewające w słońcu. Jednak można ją robić przez cały rok, korzystając z pysznych, włoskich, "zapuszkowanych" pomidorów.
Jednak będę się upierała przy świeżej bazylii, ponieważ suszona w niczym świeżej nie przypomina. Na szczęście można ją już dostać nawet w zwykłym, osiedlowym warzywniaku.
A wracając do zupy, to dość często ją robię. Często, jak na mnie, ponieważ nie lubię gotować ciągle tego samego. Jednak dla tej zupy robię wyjątek, ponieważ wszyscy uwielbiamy pomidory pod każdą postacią, a ten rodzaj zupy pomidorowej, w szczególności.
Składniki:
kilka dużych, dojrzałych pomidorów lub litrowa puszka pomidorów bez skóry
nieduża cebula
2 ząbki czosnku
pół łyżeczki mieszanki ziół prowansalskich
ok. 2 łyżki listków świeżej bazylii
ok. 1 litra wywaru warzywnego (lub mięsnego, jesli ktos lubi)
2 łyżki oliwy
1-2 łyżeczki cukru
słodka śmietanka (ok. poł szklanki)*
Sposób przygotowania:
Zagotować bulion. Cebulę i czosnek obrać i posiekać. Pomidory, jeśli są świeże, sparzyć, obrać ze skóry i pokroić w kostkę. Jeśli używamy niekrojonych pomidorów z puszki, trzeba je odcedzić, sok wlać do bulionu, a pomidory pokroić.
Na patelni rozgrzać oliwę, podsmażyć na niej cebulę z czosnkiem (nie rumienić), dodać pomidory i smażyć razem 10-15 min. Wszystko przełożyć do garnka z rosołem, dodać zioła prowansalskie i pogotować razem jeszcze parę minut, na małym ogniu.
Po tym czasie zupę zmiksować, dolewając pod koniec (lub nie) śmietankę.
Zupę, już na talerzach, posypuję porwanymi w palcach listkami bazylii (nigdy nie siekam jej nożem, bo traci kolor).
* Zarówno ze śmietaną, jak i bez zupa jest pyszna.
Smacznego :)
Ryba orientalna
Etykiety:
Dietetyczne,
Ryby
Ten przepis, to moja propozycja pysznego, szybkiego i dietetycznego dania z rybą w roli głównej. Dobry i bardzo zdrowy sposób na zaspokojenie ochoty na "coś orientalnego". Jest to również kolejna odsłona mojego "piekarnika ze starej patelni" :)
Składniki:
dla dwóch osób.
dla dwóch osób.
2 filety z dowolnej, białej ryby (dorsz, miruna, sola)
1 czubata łyżka imbiru pokrojonego w cienkie słupki
1 łyżeczka otartej skórki cytrynowej lub z limonki
2 łyżki posiekanej drobno dymki
1 duży, posiekany ząbek czosnku
płaska łyżeczka cukru *
1 łyżka oleju *
1-2 łyżki soku z cytryny/limonki lub octu ryżowego
mały kawałek świeżej, czerwonej chilli (albo suszone,w płatkach lub w proszku)
Zamarynować rybę: pokropić sosem sojowym, natrzeć olejem, posypać posiekanym imbirem, startą skórką cytrynową, siekanym czosnkiem i białą częścią dymki. Posypać cukrem i skropić octem lub sokiem z cytryny (można tez ułożyć plasterki cytryny/limonki na rybie). Posypać świeżym lub mielonym chilli i odstawić do lodówki na conajmniej pół godziny.
Folię aluminiową posmarować odrobiną oleju sezamowego (chodzi tylko o to, żeby jego zapach, delikatnie aromatyzował rybę). Naszykować dwa kawałki folii, wielkością dostosowane do wielkości filetów. Na środek każdego "pakunku" położyć dodatkowo kawałek folii zwinięty kilkakrotnie, tak żeby to na nim właśnie leżała ryba. Dzięki temu nie przyklei się do folii.
Ułożyć filety i szczelnie zawinąć folię.
Upiec na suchej patelni, na malutkim płomieniu, pod pokrywką. W zależności od grubości filetów, trwa to od 20 do 30 min.
Przed podaniem posypać zieloną częścią dymki.
* cukier można zastąpić słodzikiem do gotowania, a w przypadku Diety Dukana, nie dodawać oleju.
W ten sam sposób można też przygotować krewetki. Podczas pieczenia wytworzy sie trochę płynu. Wystarczy wcisnąć do niego odrobinę soku z cytryny, żeby uzyskać pyszny sos.
Jajka faszerowane tuńczykiem
Etykiety:
Dietetyczne,
Jaja,
Wielkanoc
Mój pomysł na przystawkę dla 4 osób.
Składniki:
4 jajka ugotowane na twardo
puszka tuńczyka w sosie własnym
kawałek cebuli (ok. 1/4) i mały ząbek czosnku
1 łyżka siekanej natki (lub inne ulubione zioła)
pieprz i ewentualnie odrobina soli
musztarda ziarnista do dekoracji
Jajka obrać, przekroić wzdłuż na 2 części i wyjąć żółtka. Zostawić kawałek jednego żółtka, a resztę utrzeć w miseczce lub moździerzu i połączyć z tuńczykiem, drobniutko posiekaną cebulą, czosnkiem przeciśniętym przez praskę i ziołami. Doprawić do smaku (można dodać trochę musztardy do farszu).
Z farszu uformować 8 kulek i włożyć je w otworki po żółtkach. Małą łyżeczką zrobić w kulkach zagłębienia, w które włożyć po odrobinie musztardy. Ułożyć na talerzu posypanym posiekaną natką i posypać pokruszonym żółtkiem.
Przed podaniem schłodzić.
4 jajka ugotowane na twardo
puszka tuńczyka w sosie własnym
kawałek cebuli (ok. 1/4) i mały ząbek czosnku
1 łyżka siekanej natki (lub inne ulubione zioła)
pieprz i ewentualnie odrobina soli
musztarda ziarnista do dekoracji
Jajka obrać, przekroić wzdłuż na 2 części i wyjąć żółtka. Zostawić kawałek jednego żółtka, a resztę utrzeć w miseczce lub moździerzu i połączyć z tuńczykiem, drobniutko posiekaną cebulą, czosnkiem przeciśniętym przez praskę i ziołami. Doprawić do smaku (można dodać trochę musztardy do farszu).
Z farszu uformować 8 kulek i włożyć je w otworki po żółtkach. Małą łyżeczką zrobić w kulkach zagłębienia, w które włożyć po odrobinie musztardy. Ułożyć na talerzu posypanym posiekaną natką i posypać pokruszonym żółtkiem.
Przed podaniem schłodzić.
Sos chrzanowy z jajkiem
Etykiety:
Dietetyczne,
Dodatki do dań,
Sosy i marynaty,
Wielkanoc
Ciąg dalszy sosów na zimno. Wielkanoc za pasem, więc ja już kombinuję pod tym kątem ;)
Przepis mam od mojej koleżanki, Magdy. Sos jest dietetyczny, ponieważ przepis został zmodyfikowany tak, żeby pasował do diety proteinowej. Ale - odchudzony, czy nie - polecam, bo jest pyszny!
Składniki:
3 jajka ugotowane na twardo
400 ml jogurtu naturalnego (polecam Zott)
chrzan do smaku
ok. 1 łyżeczki cukru *
szczypta soli
Jajka obrać, wyjąć żółtka i utrzeć je z cukrem i solą. Stopniowo dodawać jogurt, i mieszać, żeby powstał gładki sos. Na koniec dodać chrzan do smaku i drobno posiekane białka jajek.
Sos nadaje się głównie do wędlin, mięs pieczonych, jajek, pasztetu - podawanych na zimno.
Przepis mam od mojej koleżanki, Magdy. Sos jest dietetyczny, ponieważ przepis został zmodyfikowany tak, żeby pasował do diety proteinowej. Ale - odchudzony, czy nie - polecam, bo jest pyszny!
Składniki:
3 jajka ugotowane na twardo
400 ml jogurtu naturalnego (polecam Zott)
chrzan do smaku
ok. 1 łyżeczki cukru *
szczypta soli
Jajka obrać, wyjąć żółtka i utrzeć je z cukrem i solą. Stopniowo dodawać jogurt, i mieszać, żeby powstał gładki sos. Na koniec dodać chrzan do smaku i drobno posiekane białka jajek.
Sos nadaje się głównie do wędlin, mięs pieczonych, jajek, pasztetu - podawanych na zimno.
* w przypadku diety proteinowej, słodzik
czwartek, 13 stycznia 2011
Sos jogurtowo-czosnkowy z ziołami
Etykiety:
Dietetyczne,
Dodatki do dań,
Sosy i marynaty
Ten sos przypomina sosy, które serwują niektóre pizzerie. Moje dzieci nazywają go "białym sosem" i jest najlepszy do mięs z grila i zimnych pieczeni.
Składniki:
duży jogurt naturalny (ja używam Zott)
2 ząbki, roztartego z solą, czosnku
2 łyżeczki cukru
1-2 łyżki majonezu
pieprz, bazylia, oregano.
Wszystko razem wymieszać i odstawić do lodówki na pół godziny przed podaniem.
Składniki:
duży jogurt naturalny (ja używam Zott)
2 ząbki, roztartego z solą, czosnku
2 łyżeczki cukru
1-2 łyżki majonezu
pieprz, bazylia, oregano.
Wszystko razem wymieszać i odstawić do lodówki na pół godziny przed podaniem.
Tortille razowe
Etykiety:
Placki na słono
Więcej o tortillach piszę tutaj.
Składniki:
1.5 szklanki mąki pszennej razowej
1 szklanka mąki pszennej, białej
1/2 łyżeczki soli
czubata łyżka masła lub smalcu
3/4 szklanki gorącej wody
Mąkę zmieszać i rozetrzeć z tłuszczem. Wlać gorącą wodę, wymieszać nożem i zagnieść elastyczne ciasto. Odstawić je do lodówki na godzinę. Podzielić na 10 części i rozwałkować na placek o średnicy ok. 20 cm.
Smacznego :)
Tortille kukurydziano-pszenne
Etykiety:
Placki na słono
pszenne, z siemieniem lnianym
Kolejnym krokiem, czy może wyzwaniem, są dla mnie tortille kukurydziane. Mają ładniejszy kolor, ale niestety są też bardziej kruche, i bardziej wrażliwe na zbyt długie smażenie. Szybciej stają się twarde i łamliwe, ponieważ mąka kukurydziana nie zawiera glutenu. Trzeba je smażyć bardzo krótko i nie spuszczać z oka. Raczej nie proponowałabym, żeby od nich zaczynać, ale naprawdę da się je zrobić :)
Jeżeli podczas zawijania farszu okaże się, że placki trochę się kruszą, proponuję następnym razem dodać więcej tłuszczu i pamiętać o tym, zeby sciereczka, w która je zawijamy po usmażeniu była stale wilgotna (dobrze jest mieć spryskiwacz pod ręką).
Więcej o tym, jak przygotować sprężyste tortille pisałam TUTAJ.
Jak zrobić tortille kukurydziane?
Składniki na ok. 8 sztuk:1 szklanka mąki kukurydzianej
2 szklanki mąki pszennej
1-2 łyżki masła*
sól
gorąca woda - tyle, ile mąka "zabierze" (ok. 200 ml)
Z podanych składników zagnieść ciasto (
Zawinąć w folię spożywczą lub ściereczkę i odłożyć do lodówki na kwadrans. Po tym czasie podzielić ciasto na kawałki i jak najcieniej rozwałkować (wychodzi ok. 8 placków o średnicy 20 cm).
Każdy placek usmażyć oddzielnie, na suchej patelni, do momentu aż pojawią się brązowe plamki. Ważne, żeby nie smażyć ich za długo, bo staną się twarde i będą się kruszyć przy zwijaniu (mniej wiecej minutę z jednej strony i 30s z drugiej; czas podaje orientacyjnie, bo to zależy od wielkości płomienia, rodzaju patelni, grubości placków).
Gotowe placki wkładaj do garnka z pokrywką, zawinięte w wilgotną ściereczkę.
* może być też olej lub smalec
Smacznego :)
Chuda Ewa
Etykiety:
Obiad w pół godziny,
Wegetarianskie,
Z kuchni regionalnych,
Zupy
Miałam się wcześniej położyć, ale zdaje się, że nic z tego nie będzie... Cóż, postaram się pożytecznie wykorzystać czas i wrzucić na blog kilka przepisów, które mam na liście oczekujących.
Zupa, o której chcę napisać, to rodzaj polewki. Zaintrygowała mnie i rozbawiła swoją nazwą, więc parę tygodni temu, spisałam przepis z zamiarem późniejszego wykorzystania. Wiem o niej tylko tyle, że pochodzi z południa Polski...
Naprawdę zamierzam ją ugotować, bo coś mi mówi, że będzie pyszna, pomimo swojej prostoty. A ponieważ jestem w górach, zabiorę z sobą do domu ten potrzebny "kawałek bryndzy" ;)
Ps. Chciałam poszukać przepisu na tę zupę w internecie i porównać go z tym, co mam, jednak kiedy wpisałam do wyszukiwarki "chuda ewa", wyskoczyło mi: "chuda ewa bem". I to by było na tyle :)
Składniki:
Zupa, o której chcę napisać, to rodzaj polewki. Zaintrygowała mnie i rozbawiła swoją nazwą, więc parę tygodni temu, spisałam przepis z zamiarem późniejszego wykorzystania. Wiem o niej tylko tyle, że pochodzi z południa Polski...
Naprawdę zamierzam ją ugotować, bo coś mi mówi, że będzie pyszna, pomimo swojej prostoty. A ponieważ jestem w górach, zabiorę z sobą do domu ten potrzebny "kawałek bryndzy" ;)
Ps. Chciałam poszukać przepisu na tę zupę w internecie i porównać go z tym, co mam, jednak kiedy wpisałam do wyszukiwarki "chuda ewa", wyskoczyło mi: "chuda ewa bem". I to by było na tyle :)
Składniki:
pół litra wody
mała cebula
litr kwaśnego mleka, albo maślanki
3 ząbki czosnku
łyżeczka soli
szklanka śmietanki
kawałek bryndzy
1 łyżeczka mąki
skwarki ze słoniny (lub boczku) i pokruszony chleb,
albo gotowane ziemniaki *
albo gotowane ziemniaki *
Wodę zagotować, dodać posiekany czosnek i cebulę pokrojone w kosteczkę. W osobnym garnuszku wymieszać maślankę ze śmietaną, bryndzą i mąką. Wlać to wszystko do wrzącej wody z czosnkiem i cebulą i zagotować.
* Polewkę na talerzu polać skwarkami i wrzucić trochę pokruszonego chleba. Ewentualnie podawac z gotowanymi ziemniakami i skwarkami.
Kapuśnica
Etykiety:
Kapusta,
Obiad w pół godziny,
Wegetarianskie,
Z kuchni regionalnych,
Zupy
Znam wiele smaków i zapachów, które przywołują wspomnienia...
Ta zupa szczególnie kojarzy mi się z dzieciństwem, z wakacjami u moich kochanych Dziadków.
Jadałam ją wiele razy, kiedy byłam dzieckiem, jednak jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby poprosić Babcię o przepis...
Po latach, po kilku próbach, udało mi się odtworzyć przepis i zupa nareszcie smakuje tak, jak ta, którą pamiętam z dzieciństwa :)
Robiłam ją ostatnio przed świętami Bożego Narodzenia, ponieważ musiałam "odkwasić" zbyt kwaśną kapustę. To była świetna okazja, żeby zrobić kapuśnicę, bo wykorzystuje się do niej właśnie sok z kiszonej kapusty.
Tę zupę jadało się u Babci z "własnorobionym" makaronem, który przypominał tagliatelle.
Ostatnio tak mnie te wspomnienia poniosły, że też zrobiłam domowy makaron ;)
Co tu dużo pisać... To było niebo w gębie :))))
Składniki:
wywar warzywny (albo rosół - dla jedzących mięso)
sok z kiszonej kapusty, albo
woda pozostała po obgotowaniu zbyt kwaśniej kapusty*
kilka grzybków suszonych lub łyżeczka sproszkowanych, suszonych grzybów
szklanka śmietany
łyżka mąki
kilka ząbków czosnku
ziele angielskie (kilka rozgniecionych kulek), listek laurowy
sól, pieprz do smaku
Wywar zagotować w garnku, dodając grzyby, posiekany czosnek, listek laurowy i ziele angielskie. Dodać sok z kiszonej kapusty. Proponuję dolewać po trochu i próbować, ponieważ dolać zawsze można, a jak wleje się za dużo, zupa będzie zbyt kwaśna i ciężko ją będzie uratować :)
Wszystko gotować przez kilkanaście minut pod przykryciem, aż grzyby zmiękną. Wtedy należy je wyłowić z zupy, pokroić drobno i ponownie dorzucić do garnka.
Śmietanę rozmieszać z mąką w osobnym naczyniu, zahartować gorącym wywarem i wlać do zupy.
Zagotować i od razu wyłączyć.
* ponieważ zdaję sobie sprawę, że ciężko zdobyć sam sok z kiszonej kapusty, proponuję kupić jak najkwaśniejszą kapustę kiszoną, zalać ją wodą i obgotować. Później kapustę odcedzić, wywar wykorzystać do zrobienia zupy, a z kapusty zrobić np. bigos, czy pierogi.
Ta zupa szczególnie kojarzy mi się z dzieciństwem, z wakacjami u moich kochanych Dziadków.
Jadałam ją wiele razy, kiedy byłam dzieckiem, jednak jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby poprosić Babcię o przepis...
Po latach, po kilku próbach, udało mi się odtworzyć przepis i zupa nareszcie smakuje tak, jak ta, którą pamiętam z dzieciństwa :)
Robiłam ją ostatnio przed świętami Bożego Narodzenia, ponieważ musiałam "odkwasić" zbyt kwaśną kapustę. To była świetna okazja, żeby zrobić kapuśnicę, bo wykorzystuje się do niej właśnie sok z kiszonej kapusty.
Tę zupę jadało się u Babci z "własnorobionym" makaronem, który przypominał tagliatelle.
Ostatnio tak mnie te wspomnienia poniosły, że też zrobiłam domowy makaron ;)
Co tu dużo pisać... To było niebo w gębie :))))
Składniki:
wywar warzywny (albo rosół - dla jedzących mięso)
sok z kiszonej kapusty, albo
woda pozostała po obgotowaniu zbyt kwaśniej kapusty*
kilka grzybków suszonych lub łyżeczka sproszkowanych, suszonych grzybów
szklanka śmietany
łyżka mąki
kilka ząbków czosnku
ziele angielskie (kilka rozgniecionych kulek), listek laurowy
sól, pieprz do smaku
Wywar zagotować w garnku, dodając grzyby, posiekany czosnek, listek laurowy i ziele angielskie. Dodać sok z kiszonej kapusty. Proponuję dolewać po trochu i próbować, ponieważ dolać zawsze można, a jak wleje się za dużo, zupa będzie zbyt kwaśna i ciężko ją będzie uratować :)
Wszystko gotować przez kilkanaście minut pod przykryciem, aż grzyby zmiękną. Wtedy należy je wyłowić z zupy, pokroić drobno i ponownie dorzucić do garnka.
Śmietanę rozmieszać z mąką w osobnym naczyniu, zahartować gorącym wywarem i wlać do zupy.
Zagotować i od razu wyłączyć.
* ponieważ zdaję sobie sprawę, że ciężko zdobyć sam sok z kiszonej kapusty, proponuję kupić jak najkwaśniejszą kapustę kiszoną, zalać ją wodą i obgotować. Później kapustę odcedzić, wywar wykorzystać do zrobienia zupy, a z kapusty zrobić np. bigos, czy pierogi.
Żurek na maślance
Etykiety:
Obiad w pół godziny,
Z kuchni regionalnych,
Zupy
Już drugi raz tutaj jadłam żurek na maślance. Coś pysznego!
Postanowiłam (jak to ja ;)) zapytać kucharza o przepis. Oczywiście najpierw mi powiedział, że konkretnego przepisu nie ma, a później, że gotuje takie duże ilości, że nie umie mi podać proporcji.
Oczywiście nie zraziłam się tym, bo ja z tych, co to wchodzą oknem, kiedy ich drzwiami wyrzucą. Pogadaliśmy sobie i... oto rezultat.
Dla ciekawskich, trochę o historii żurku
Składniki:
litr maślanki
pół szklanki śmietany *
zakwas żuru (w zależności od tego, jaki jest kwaśny, ok. szklanki)
ok. 25 dag ugotowanych ziemniaków
15 dag wędzonego boczku
20 dag dobrej kiełbasy wędzonej (np. śląskiej, toruńskiej)
2 cebule
3 ząbki czosnku
majeranek
liście laurowe, ziele angielskie
sól, grubo zmielony (lub utłuczony w moździerzu) pieprz
Maślankę przelać do garnuszka, postawić na małym ogniu i doprowadzić do wrzenia tak, ażeby powstała serwatka. To, co się zetnie (na wierzchu) odcedzić, a serwatkę przelać do garnka, w którym będziemy gotować zupę. Cebulę i czosnek obrać. Boczek, kiełbasę i cebulę pokroić w grubą kostkę, czosnek drobno posiekać. Podsmażyć na patelni (ale nie rumienić) cebulę i obie wędzonki. Dorzucić ziele angielskie (kilka kulek) i listki laurowe (3-4). Pod koniec smażenia dodać czosnek. Po podsmażeniu, tłuszcz z patelni odlać.Odcedzony z tłuszczu boczek, kiełbasę, cebulę i czosnek przełożyć do maślanki, dodać ziemniaki (pokroić je w kostkę) i wszystko zagotować. Wlać zakwas na żurek i po chwili śmietanę. Na koniec przyprawić solą i pieprzem.
* śmietana, w oryginalnym przepisie, jest słodka i tłusta, 36%, w ilości nawet 1 szklanki.
Jednak dla dbających o zdrowie proponuję mleko wymieszane pół na pół z jakąś chudszą śmietaną. Polecam śmietanki do kawy, 4.5%, ewentualnie 7%, których sama używam.
Postanowiłam (jak to ja ;)) zapytać kucharza o przepis. Oczywiście najpierw mi powiedział, że konkretnego przepisu nie ma, a później, że gotuje takie duże ilości, że nie umie mi podać proporcji.
Oczywiście nie zraziłam się tym, bo ja z tych, co to wchodzą oknem, kiedy ich drzwiami wyrzucą. Pogadaliśmy sobie i... oto rezultat.
Dla ciekawskich, trochę o historii żurku
Składniki:
litr maślanki
pół szklanki śmietany *
zakwas żuru (w zależności od tego, jaki jest kwaśny, ok. szklanki)
ok. 25 dag ugotowanych ziemniaków
15 dag wędzonego boczku
20 dag dobrej kiełbasy wędzonej (np. śląskiej, toruńskiej)
2 cebule
3 ząbki czosnku
majeranek
liście laurowe, ziele angielskie
sól, grubo zmielony (lub utłuczony w moździerzu) pieprz
Maślankę przelać do garnuszka, postawić na małym ogniu i doprowadzić do wrzenia tak, ażeby powstała serwatka. To, co się zetnie (na wierzchu) odcedzić, a serwatkę przelać do garnka, w którym będziemy gotować zupę. Cebulę i czosnek obrać. Boczek, kiełbasę i cebulę pokroić w grubą kostkę, czosnek drobno posiekać. Podsmażyć na patelni (ale nie rumienić) cebulę i obie wędzonki. Dorzucić ziele angielskie (kilka kulek) i listki laurowe (3-4). Pod koniec smażenia dodać czosnek. Po podsmażeniu, tłuszcz z patelni odlać.Odcedzony z tłuszczu boczek, kiełbasę, cebulę i czosnek przełożyć do maślanki, dodać ziemniaki (pokroić je w kostkę) i wszystko zagotować. Wlać zakwas na żurek i po chwili śmietanę. Na koniec przyprawić solą i pieprzem.
* śmietana, w oryginalnym przepisie, jest słodka i tłusta, 36%, w ilości nawet 1 szklanki.
Jednak dla dbających o zdrowie proponuję mleko wymieszane pół na pół z jakąś chudszą śmietaną. Polecam śmietanki do kawy, 4.5%, ewentualnie 7%, których sama używam.
środa, 12 stycznia 2011
Różowy sosik
Etykiety:
Dodatki do dań,
Sosy i marynaty
Ten sos, to wynik moich eksperymentów w temacie sos w różowym kolorze ;)
Jednak gdzieś po drodze zarzuciłam pomysł, żeby próbować odtworzyć sos identyczny z tym, który kiedyś, gdzieś tam jadłam .
Powstał sosik mój własny, robiony najczęściej na oko, ale postaram się chociaż przybliżone proporcje wam podać.
Używam go do tortilli, na kanapki, do mięs z grilla i do sałatek. Proponuję zrobić więcej, bo jest pyszny i można go przechowywać w lodówce, w zamkniętym pojemniku, przez kilka dni.
Składniki:
na ok. pół litra sosu
duży kubek (400 ml) jogurtu naturalnego Zott*
czubata łyżka majonezu (Motyl, Winiary)
2-3 łyżki ketchupu Pudliszki, łagodnego
ok.1 łyżeczki cukru
nieduży (utarty lub przeciśnięty przez praskę) ząbek czosnku
sól, pieprz do smaku
Wszystkie składniki połączyć i dobrze wymieszać. Można czosnek rozetrzeć z solą, pieprzem i cukrem w moździerzu. Wtedy mamy pewność, że wszystko się idealnie połączy. Przyznam jednak, że zwykle nie chce mi się tego robić ;)
Gotowy sos odstawić do lodówki, "do przegryzienia", na co najmniej 15 min przed podaniem.
* Podałam marki poszczególnych produktów, ponieważ mają zasadnicze znaczenie dla osiągnięcia oczekiwanego efektu ;)
Jednak gdzieś po drodze zarzuciłam pomysł, żeby próbować odtworzyć sos identyczny z tym, który kiedyś, gdzieś tam jadłam .
Powstał sosik mój własny, robiony najczęściej na oko, ale postaram się chociaż przybliżone proporcje wam podać.
Używam go do tortilli, na kanapki, do mięs z grilla i do sałatek. Proponuję zrobić więcej, bo jest pyszny i można go przechowywać w lodówce, w zamkniętym pojemniku, przez kilka dni.
Składniki:
na ok. pół litra sosu
duży kubek (400 ml) jogurtu naturalnego Zott*
czubata łyżka majonezu (Motyl, Winiary)
2-3 łyżki ketchupu Pudliszki, łagodnego
ok.1 łyżeczki cukru
nieduży (utarty lub przeciśnięty przez praskę) ząbek czosnku
sól, pieprz do smaku
Wszystkie składniki połączyć i dobrze wymieszać. Można czosnek rozetrzeć z solą, pieprzem i cukrem w moździerzu. Wtedy mamy pewność, że wszystko się idealnie połączy. Przyznam jednak, że zwykle nie chce mi się tego robić ;)
Gotowy sos odstawić do lodówki, "do przegryzienia", na co najmniej 15 min przed podaniem.
* Podałam marki poszczególnych produktów, ponieważ mają zasadnicze znaczenie dla osiągnięcia oczekiwanego efektu ;)
Farsz z kurczakiem do tortilli
Etykiety:
Dodatki do dań,
Drób
To jest autorski przepis na farsz, ten najbardziej lubiany w moim domu. Być może niewiele ma wspólnego z kuchnią meksykańską, jest raczej łagodny, bez typowych dla Meksyku przypraw (zwłaszcza chilli). Jest zdecydowanie bardziej śródziemnomorski, niż meksykański.
Chociaż, gdyby się tak zastanowić... w Meksyku jadłam przeróżne potrawy i przekonałam się, że tortille można faszerować dosłownie wszystkim. Dlatego moja "tortillowa" filozofia jest taka, żeby wkładać do środka to, co lubimy, na co mamy w danej chwili ochotę i w takich połączeniach, które nam odpowiadają.
Jaki sens ma zastanawianie się, czy coś pasuje, czy nie, czy tak można, czy nie można? Ja zawsze z góry zakładam, że MOŻNA :)
I jeszcze jedno. Przygotowana w ten sposób pierś kurczaka nadaje się nie tylko do faszerowania tortilli. Taki kurczak może być też bardzo fajnym, samodzielnym daniem - podany np. z ryżem, ziemniakami, makaronem, czy kaszą. Jeśli pod koniec smażenia dodamy trochę wody, wytworzy się fajny sosik :)
Składniki:
na 6-8 tortilli
duża, podwójna pierś z kurczaka (ok. 60 dag)
nieduża cebulka
2-3 duże ząbki czosnku
olej do smażenia
sól, pieprz
ok. 1 łyżki słodkiej papryki w proszku
ulubione zioła (może być mieszanka przypraw do gyrosu, albo do kuchni meksykańskiej, ale równie dobre będą zioła prowansalskie)
Dowolne warzywa, np.:
posiekana sałata (ja najczęściej używam lodowej lub rzymskiej)
ogórek i pomidor pokrojone w plasterki
papryka pokrojona w słupki
czerwona cebula pokrojona w krążki
Sposób przygotowania:
Pierś kurczaka trzeba dokładnie oczyścić i pokroić w paseczki. Na patelni rozgrzać trochę oleju i obsmażyć na nim kurczaka z przyprawami. Cebule i czosnek drobno posiekać i dodać do kurczaka (nie wrzucam ich na rozgrzany olej przed dodaniem mięsa, ponieważ nie chcę, żeby się zrumieniły). Chwile smażę wszystko razem, dolewam ok. pół szklanki wody, przykrywam pokrywką i duszę do miękkości na malutkim ogniu. Dobrze jest, jeśli na patelni zostanie trochę płynu (powiedzmy kilka łyżek), ponieważ wtedy kurczak będzie smaczniejszy, bardziej soczysty.
Dlatego w czasie duszenia można, w miarę potrzeby, dolewać wody.
Zwijanie tortilli:
Układam przed sobą podgrzany placek i rozsmarowuję na nim łyżkę sosu, następnie usypuję podłużny "kopczyk" mięsa, blisko tego brzegu od mojej strony, na nim układam pozostałe dodatki, ale tak, żeby farsz z żadnej strony nie dochodził do końca placka i żeby tworzył cos na ksztalt wałka, a nie rozlanej kałuży (co jest istotnie w czasie zwijania).
Polewam wszystko sosem i zaczynam zwijać w sposób, który nazywam "półkrokiecik".
Najpierw zawijam do środka brzeg od swojej strony, w kierunku od siebie - tylko tyle, żeby zakrył farsz. Następnie prawą ręką zawijam dół placka, robiąc ok. 6 cm zakładkę. Teraz obiema dłońmi zaczynam wszystko ściśle zwijać (od siebie), uzyskując taką "rurkę" z jednym końcem (to bedzie spód) zakrytym, a drugim (od góry) odkrytym.
Jeśli tortilla jest dobrze zrobiona, zwijana kiedy placek jest podgrzany i odpowiednio (jw.) zrolowana, to powinna sama się skleić i utrzymać kształt, dzięki temu nic się z niej nie wysypuje.
Smacznego :)
Tortille pszenne
Etykiety:
Placki na słono
Po raz kolejny utwierdziłam się w tym, że miłość do dobrego jedzenia przekazałam młodszemu pokoleniu ;)
Młodszy syn dzwoni do mnie codziennie wieczorem i wypytuje dokładnie o wszystko, co jadam na tych przymusowych wczasach, jak to jest podane i czy napewno jest smaczne :)
Oczywiście już mnie trochę "nosi" i planuję sobie, co pysznego mogłabym (a raczej moglibyśmy, bo on uwielbia mi pomagać) ugotować po moim powrocie. Lista zawiera już z osiem lub dziesięć pozycji, więc będę miała co robić.
Ponieważ mam tutaj sporo czasu, mogę nie tylko pouzupełniać blogowe zaległości, ale i zaplanować coś na przyszłość.
Na początku to, co moje dzieciaki lubią najbardziej i o co proszą najczęściej, czyli tortille.
Przyznam, że zdarza mi się kupować gotowe, zwłaszcza kiedy się bardzo śpieszę. Jednak kiedy sama je robię, mam pewność, że są zdrowsze, bez chemicznych dodatków i polepszaczy, no i są zdecydowanie mniej kaloryczne.
Nie da się jednak ukryć, że jest przy nich trochę "zabawy". Dlatego lepiej od razu zrobić więcej, zwłaszcza, ze mozna je przechowywac w lodówce przez kilka dni.
Przy okazji podam wam przepis na najprostszy, najpyszniejszy farsz z kurczaka. I nasz ulubiony dodatek, różowy sos, bez którego nie ma dla nas tortilli :)
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o własnoręcznym przygotowaniu tortilli, to bardziej szczegółowo opisałam wszystko TUTAJ
Jak zrobić najlepsze tortille?
Składniki:
2.5 szklanki zwykłej, pszennej mąki
pół szklanki bardzo ciepłej wody (lub trochę więcej, w zależności od tego, ile "zabierze" mąka)
3 łyżki tłuszczu (oleju, masła, smalcu - ja preferuję smalec)
1/2 łyżeczki soli
Tłuszcz wymieszać z wodą, aż się rozpuści. Z przesianej mąki i soli zagnieść ciasto, stopniowo dolewając wody z tłuszczem. Powinno być miękkie i elastyczne (można dodać troche wody lub mąki, jesli potrzeba).
Ciasto zagnieść i uformować z niego kulę, owinąć w folię i odłożyć na ok. 20 min do pół godziny. Podzielić na 10-12 części, zrobić z nich kulki, ułożyć na stolnicy, przykryć ściereczką i zostawić na kolejne 15 min.
Po tym czasie każdą kulkę rozwałkować na grubość ok. 1-2 mm (średnica ok. 20-25 cm). Ja wkładam rozwałkowane tortille do dużego rondla z pokrywką. Tam czekają, aż wszystkie rozwałkuję i zacznę smażyć (smażenie 1 placka trwa tak krótko, że lepiej mieć wszystkie przygotowane wcześniej, żeby ich nie przesmażyć, bo będą sie kruszyć).
Tortille smażymy pojedynczo, bez tłuszczu, najlepiej na patelni o grubym dnie. Długość smażenia zależy od grubości placków, więc ciężko określić, ile to trwa. Tortille rozwałkowane tak cienko jak wyżej pisałam, smażą się kilkadziesiąt sekund z jednej strony - na pewno nie dłużej niż minutę (zawsze troszkę krócej smażę je z drugiej strony).
NAJWAŻNIEJSZE: nie smażyć zbyt długo, bo zrobią się twarde. Powinny pozostać białe z małmi, brązowymi plamkami.
Ja czekam, aż stracą "surowy wygląd" i zrobią się na nich małe bąbelki z jednej srony/ Podglądam, czy są brazowe plamki od drugiej strony i jeśli są, to natychmiast odwracam. Smażę kilkadziesiąt sekund z drugiej strony, lekko dociskając bąble, i zdejmuję z patelni.
Po usmażeniu układam gotowe placki w stosik, w garnku z pokrywką, wyłozonym wilgotną ściereczką - to mi się najlepiej się sprawdza. Tak zabezpieczone mogą czekać dosyć długo na faszerowanie.
Jeżeli chcemy wykorzystać placki innego dnia, trzeba je szczelnie zawinąć w folię spożywczą (czasem zawijam też w wilgotną ściereczkę) i włożyć do lodówki. Mogą tam spędzić nawet kilka dni.
Przed podaniem wystarczy je podgrzać przez kilkanaście sekund na suchej, gorącej patelni, lub w mikrofalówce (20 sekund na pełnej mocy) i nafaszerować ulubionymi dodatkami.
Smacznego :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)